piątek, 31 lipca 2015

2. A co jest dla ciebie, Harry?


Serce wali mi jak młot. Winda zatrzymuję się na parterze i opuszczam ją od razu po rozsunięciu się drzwi. Potykam się, ale na szczęście udaję mi się zachować równowagę. W ekspresowym tempie docieram do dużych szklanych drzwi i wypadam na rześkie i wilgotne powietrze Seattle. Unoszę twarz ku niebu, wystawiając ją na chłodne krople odświeżającego deszczu. Zamykam oczy i oddycham głęboko, próbując odzyskać to, co pozostało z mojego opanowania.

Żaden mężczyzna nigdy nie podziałał na mnie tak jak Louis Tomlinson i nie jestem w stanie pojąć dlaczego. To przez jego wygląd? Uprzejmość? Zamożność? Władzę? Nie rozumiem mojej irracjonalnej reakcji. Głośno oddycham z ulgą. Co to, u licha, miało być? Opierając się o jedną ze stalowych kolumn, próbuje się uspokoić i zabrać myśli. Potrząsam głową. Cholera - Co to było? Serce powoli odzyskuje zwykły rytm, a ja znowu jestem w stanie normalnie oddychać. Ruszam w stronę samochodu.

Gdy zostawiam za sobą miasto i odtwarzam w głowie niedawną rozmowę, ogarnia mnie zażenowanie. Zbyt emocjonalnie reaguje na coś w imaginowanego. Okej, rzeczywiście jest bardzo przystojny, pewny siebie, władczy - ale z drugiej strony arogancki. I choć maniery ma nienaganne, to zimny autokrata. W każdym razie na pierwszy rzut oka. Po plecach przebiega mnie dreszcz. Może i zachowuje się arogancko, no ale w końcu ma do tego prawo - tak wiele udało mu się osiągnąć w tak młodym wieku. Nie cierpi głupoty, ale czemu miałoby być inaczej? Po raz kolejny czuję irytację na Perrie, że nie zaznajomiła mnie z jego biografią.

Podczas jazdy moje myśli ciągle uciekają ku niemu. Autentycznie zastanawia mnie, co sprawia, że ktoś jest tak bardzo nakierowany na odniesienie sukcesu. Część jego odpowiedzi była mocno enigmatyczna, jakby miał jakieś skryte zamiary. I te pytania Perrie! Adopcja i orientacja! Wzdrygam się. Nie mogę uwierzyć, że go o to zapytałem. Ziemio, rozstąp się natychmiast pode mną! Za każdym razem, gdy przypomni mi się to pytanie, będę się skręcać z zażenowania. Cholerna Perrie Edwards!

Zerkam na prędkościomierz. Jadę wolniej niż zazwyczaj. I wiem, że powodem tego jest wspomnienie przenikliwych niebieskich oczu i surowego głosu, zalecającego mi ostrożność. Kręcę głową. Tomlinson sprawia wrażenie, jakby miał dwa razy więcej lat, niż ma.

Zapomnij o tym, Harry. Uznaję, że generalnie było to bardzo interesujące doświadczenie, ale nie powinienem tak tego rozpamiętywać. Nigdy więcej się z nim nie spotkam. Na te myśl od razu poprawia mi się nastrój. Włączam odtwarzacz MP3, robię głośniej, rozpieram się wygodnie i słucham dudniącej muzyki Indie rock, ściskając jednocześnie pedał gazu. Gdy wyjeżdżam na autostradę, dociera do mnie, że mogę jechać tak szybko, jak tylko mam ochotę.

Mieszkamy na małym osiedlu bliźniaków w Vancouver, niedaleko miasteczka uniwersyteckiego. Szczęściarz ze mnie - rodzice Perrie kupili dla niej to mieszkanie, a ja płacę jej grosze za wynajem. Mieszkam tu już od czterech lat. Gdy podjeżdżam pod dom, wiem, że Perrie zażąda drobiazgowej relacji, a jej się nie da tak łatwo zbyć. Cóż, zostanie dyktafon. Przy odrobinie szczęścia nie będę musiał opowiadać zbyt wiele ponad to, co się nagrało.

 - Harry! Wróciłeś. - Perrie siedzi w salonie, otoczona podręcznikami. Najwidoczniej uczy się do egzaminów, mimo że nadal ma na sobie piżamę z różowej flaneli w króliczki, tę, którą rezerwuje na czas po rozstaniu z chłopakami, choroby i generalnie nastrój depresyjny. Podbiega do mnie i mocno ściska. - Zaczynałam się martwić. Myślałam, że szybciej wrócisz.

 - Och, wywiad się przedłużył, więc uważam, że czas mam całkiem dobry. - Macham dyktafonem.

 - Harry, tak bardzo ci dziękuje. Jestem twoją dłużniczką, wiem. Jak poszło? Jaki był Tomlinson? - O nie, zaczyna się, Wielkie Przesłuchanie Perrie Edwards.

Wzruszam ramionami. Co mam powiedzieć?

 - Cieszę się, że jest już po wszystkim i że nie muszę się ponownie z nim spotykać. Był dość onieśmielający. - Wzruszam ramionami. - Dąży do wyznaczonego celu, rzekłbym, że jest ostry i młody. Naprawdę młody.

Perrie patrzy na mnie z miną niewiniątka. Gromię ją wzrokiem.

 - Nie zgrywaj mi tu niewiniątka. Czemu nie dołączyłaś biografii? Czułem się przez to jak idiota.

Perrie przykłada dłoń do ust.

 - Jezu, Harry, przepraszam, nie pomyślałam.

 - Generalnie był uprzejmy, formalny, nieco wyniosły, jakby przedwcześnie się postarzał. Nie mówi jak facet przed trzydziestką. A tak na marginesie ile on ma lat?

 - Dwadzieścia pięć. Harry, przepraszam. Powinnam ci była streścić, ale strasznie panikowałam. Daj mi dyktafon, zabiorę się za spisywanie wywiadu.

 - Lepiej wyglądasz. Zjadłaś zupę? - Pytam, chcąc zmienić temat.

 - Tak, jak zawsze była pyszna. Czuję się znacznie lepiej. - Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.

Zerkam na zegarek.

 - Muszę lecieć. Zdążę na część południowej zmiany u Claytona.

 - Harry, będziesz wykończony.

 - Dam sobie radę. No to na razie.
Pracuję u Claytona od początku studiów. To największy sklep żelazny w Portland i okolicy i przez cztery lata pracy nabyłem nieco wiedzy na temat większości sprzedawanych przez nas produktów, choć - o ironio - beznadziejny ze mnie majsterkowicz. Zostawiam to tacie. Jestem raczej typem chłopaka, który lubi zasiąść z książką w wygodnym fotelu przed kominkiem. Cieszę się, że zdążyłem na swoją zmianę, gdyż dzięki temu mogę się skupić na czymś, co nie jest Louisem Tomlinsonem. W sklepie panuje spory ruch - to początek sezonu letniego i ludzie remontują domy. Pani Clayton wita mnie z otwartymi ramionami.

 - Harry! Sądziłam, że dzisiaj nie dasz rady.

 - Wyrobiłem się szybciej, niż zakładałem. Kilka godzin mogę popracować.

 - Naprawdę się cieszę, że cię widzę.

Wysyła mnie do magazynu, abym zabrał się za wykładanie towaru na półki i nie mija dużo czasu, a zadanie to pochłania mnie całkowicie.

Kiedy wracam do domu, Perrie ze słuchawkami na uszach stuka w klawiaturę laptopa. Nos nadal ma czerwony, ale w ferworze pracy koncentruję się i szybko piszę. Ja jestem totalnie wypompowany - wykończony długą jazdą, wyczerpującym wywiadem i pracą u Claytona. Padam na kanapę, myśląc o eseju, który muszę dokończyć, i nauce, którą dziś zaniedbałem, ponieważ byłem z... nim.

 - Sporo tu niezłego materiału, Harry. Dobra robota. Nie mogę uwierzyć, że nie przyjąłeś jego propozycji oprowadzenia cię po budynku. To oczywiste, że chciał spędzić z tobą więcej czasu. - Patrzy na mnie zagadkowo.

Rumienię się i z niewiadomych powodów moje serce przyśpiesza. Chyba nie było to powodem, prawda? Uświadamiam sobie, że przegryzam wargę, i mam nadzieje, że Perrie tego nie widzi. Ale ona jest pochłonięta swoją pracą.

 - Wiem już, o co chodziło z jego formalnością. Notowałeś coś? - pyta.

 - Eee, nie.

 -Nie szkodzi. Jest sporo materiału na dobry artykuł. Szkoda, że nie mamy żadnych oryginalnych zdjęć. Przystojny z niego sukinsyn, no nie?

Pąsowieję.

 - Owszem. - Bardzo staram się, aby zabrzmiało to obojętnie. Chyba mi się udaje.

 - Daj spokój, Harry, nawet ty nie możesz być odporny na jego wygląd. - Unosi idealną brew.

 Jasny gwint! Aby zmienić temat, uciekam się do pochlebstwa, co zawsze jest dobrym wybiegiem.

 - Ty pewnie być więcej z niego wyciągnęła.

 - Wątpię. W zasadzie zaproponował Ci pracę. Zważywszy, że wrobiłam cie w to na ostaną chwilę, świetnie sobie poradziłeś. - Patrzy na mnie badawczo. Pośpiesznie wycofuje się w stronę kuchni. - No więc co o nim myślisz tak naprawdę? - Dociekliwa jak diabli. Nie może tak po prostu odpuścić? Wymyśl coś, Styles, szybko.

 - Z determinacją dąży do celu, uwielbia kontrolować, jest arogancki, w sumie nawet przerażający, ale bardzo charyzmatyczny. Fascynacja jest całkowicie zrozumiała. - Dodaję zgodnie z prawdą, mając nadzieje, że to ją w końcu zamknie.

 - Ty zafascynowany Louisem? - prycha.

Zabieram się za robienie sałatek, żeby nie widziała mojej twarzy.

 - Dlaczego chciałaś wiedzieć, czy nie jest hetero? Nawiasem mówiąc, to było najbardziej krępujące pytanie. Ja czułem potworne zażenowanie, a on się wkurzył. - krzywię się na to wspomnienie.

 - Na zdjęciach w rubrykach towarzyskich zawsze pojawia się sam.

 - To było żenujące. Cała ta sprawa była żenująca. Cieszę się, że już nigdy nie będę musiał go oglądać.

 - Och, Harry, na pewno nie było aż tak źle. Z nagrania wnioskuję, że zrobiłeś na nim spore wrażenie.

Wrażenie? Ja? Co ta Perrie plecie?

 - Zrobić ci sałatkę?

 - Poproszę.

Ku mojej uldze tego wieczoru nie rozmawiamy już o Louisie Tomlinsonie. Po kolacji siadam przy stole obok Perrie i podczas gdy ona pracuje nad artykułem, ja piszę pracę na temat Jane Austem. Gdy kończę, jest już północ, a Perrie dawno poszła spać. Udaję się do swojego pokoju wykończony, ale zadowolony, że udało mi się zrobić tak dużo.

Kłade się na czarnym łóżku skutego żelaza, otulony kocem, zamykam oczy i nie potrafiąc zasnąć o dzisiejszym dniu i niesamowicie przystojnym mężczyźnie, który już dawno powinien wylecieć z mojej głowy.

Reszta tygodnia upływa mi na nauce i pracy u Claytona. Perrie także jest mocno zajęta: przygotowuje ostatni numer gazety studenckiej, a jednocześnie zakuwa do egzaminów. W środę czuję się o wiele lepiej, ponieważ nie muszę już oglądać flanelowej piżamy w króliczki. Dzwonie do Georgie do mamy, aby sprawdzić jak się czuję, ale też po to, żeby życzyła mi powodzenia na egzaminach. Jestem bardzo zżyty z mamą, w porównaniu do innych mężczyzn w moim wieku i nie wstydzę się tego. Mamy świetny kontakt i o wszystkim mogę z nią pogadać, ale ukrywam przed nią moją orientacje, ponieważ nie wiem jakby zareagowała na to. Mam nadzieję, że Bob - względnie nowy, ale znacznie od niej starszy mąż - ma na nią oko.

 - A co u ciebie, Harry?

Przez chwilę waham się i mama od razu to wyłapuje.

 - W porządku.

 - Harry? Poznałeś kogoś? - O kurczę, jak ona to robi? Jej ekscytacja jest wręcz namacalna.

 - Nie, mamo, dowiesz się o tym jako pierwsza.

 - Wiesz, naprawdę musisz częściej wychodzić. Martwię się o ciebie.

 - Nie martw się. A co u Boba? - Jak zawsze najlepsza strategia to zmiana tematu rozmowy.

Później tego wieczoru dzwonie do Simona, mojego ojczyma, męża numer dwa, człowieka, którego uważam za ojca, i którego nazwisko noszę. Rozmowa nie jest długa. W zasadzie to nie tyle rozmowa, co kazanie o tym, że powinienem powiedzieć matce o mojej orientacji. Wiem, że powinienem to zrobić, ale strasznie się boje. Co jeśli mnie nie zrozumie? Zmieniam temat, wypytując co u niego. Wygląda na to, że u niego wszystko po staremu.

Perrie i ja zastanawiamy się właśnie, jak spożywać piątkowy wieczór - mamy ochotę oderwać się na parę godzin od nauki i pracy - kiedy rozlega się dzwonek. Na progu z butelką szampana stoi Nick, mój przyjaciel.

 - Nick! Fajnie, że wpadłeś! - Witam go uściskiem ręki. - Wchodź.

To pierwsza osoba, którą poznałem po przyjeździe na studia. Od tamtego dnia się przyjaźnimy. Łączy nas nie tylko identyczne poczucie humoru, ale także orientacja. Okazało się, że Simon i Nick senior służyli w wojsku w tej samej jednostce, ale z powodu małego incydentu od tamtego czasu się nienawidzą.

Nick studiuje medycynę i będzie pierwszą osobą w rodzinie z wyższym wykształceniem. Świetnie sobie radzi na studiach, ale jego prawdziwa pasja to fotografia.

 - Przynoszę wieści. - Uśmiecha się szeroko, a w jego ciemnych oczach pojawia się błysk.

 - Nic mi nie mów, jednak nie wyrzucono cię ze studiów. - Przekomarzam się, a on z udawaną irytacją marszczy brwi.

 - W przyszłym miesiącu w galerii Portland Place odbędzie się wystawa moich zdjęć.

 - Moje gratulacje! - uradowany go ściskam.

Perrie także uśmiecha się do niego promiennie.

 - Dobra robota, Nick! Powinnam umieścić te wiadomość w gazecie.

 - Uczcijmy to. Chcę, żebyś przyszedł na otwarcie. - Nick patrzy na mnie bacznie. Oblewam się rumieńcem. - To znaczy... żebyście oboje przyszli. - Dodaję, zerkając nerwowo na Perrie.

Nick i ja jesteśmy przyjaciółmi, on jednak na pewno chciałby, żeby łączyło nas coś więcej. Jest uroczy, zabawny, ale nie jest w moim typie. Traktuje go raczej jak brata, którego nigdy nie miałem. Perrie często się ze mną droczy, że brak mi genu "potrzebny mi chłopak", ale prawda jest taka, że po prostu nie spotkałem nikogo, kto... cóż, kto by mi się spodobał, choć nie powiem, że nie chciałbym się przekonać, jak to jest kiedy serce podchodzi do gardła, trzęsą się nogi, denerwuje się i przygryzam wargę nie wiedząc o tym, a w brzuchu fruwa stado motyli i nie mogę spać w nocy.

Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem coś jest ze mną nie tak. Być może za dużo czasu spędzam w towarzystwie moich bohaterów literackich i, co za tym idzie, moje ideały i oczekiwania są zdecydowanie zbyt wysokie. Ale w świecie rzeczywistym nikt nigdy nie sprawił, bym się tak poczuł.

Aż do niedawna - szepcze cicho moja podświadomość. NIE! Natychmiast przeganiam te myśl. Nie po tym żenującym wywiadzie "jest pan hetero, panie Tomlinson" Wzdrygam się na samo wspomnienie, ale tylko dlatego, aby oczyścić mój organizm z tego okropnego wydarzenia, no nie? dobrze mowie?

Patrze jak Nick otwiera szampana. Jest wysoki, ma na sobie dżinsy i T-shirt podkreślający twarde mięśnie, ciemne włosy i oczy. Tak, niezłe z niego ciacho, ale myślę, że w końcu to do niego dotarło: jesteśmy tylko przyjaciółmi. Korek wystrzela z butelki, a Nick uśmiecha się do mnie.

Sobota w sklepie to koszmar. Mamy wtedy nalot majsterkowiczów, którzy pragną odpicować swoje domy i mieszkania. Państwo Claytonowie, John oraz Patrick - dwóch innych pracowników na pół etatu - i ja uwijamy sie jak w ukropie. Gdy w porze lunchu, klientów jest mniej, to pan Clayton prosi, abym rzucił okiem na zamówienia. Robię to, siedząc za kasą i dyskretnie podjadając banana. Nagle z jakiegoś powodu podnoszę wzrok... i napotykam zuchwałe spojrzenie niebieskich oczu Louisa Tomlinsona, który stoi po drugiej stronie lady z jego pięknie niedbałymi włosami i wpatruje się we mnie.

Chyba mam atak serca.

 - Panie Styles. Cóż za miła niespodzianka.

Jego spojrzenie jest nieustępliwe i zdecydowane.

A co, u licha on tutaj robi, na dodatek w białym swetrze z grubej dzianiny, dżinsach i vansach? Chyba mam otwartą buzie i nie jestem w stanie zlokalizować mózgu ani głosu.

 - Panie Tomlinson. - Tyle jedynie udaję mi się wyszeptać.

Przez jego twarz przebiega cień uśmiechu, a oczy błyszczą wesoło, jakby bawił go jakiś dobry żart.

 - Byłem akurat w okolicy - Wyjaśnia. - Muszę zrobić małe zakupy. Miło znów pana widzieć, panie Styles. - Jego głos jest ciepły i aksamitny niczym słodki karmel... albo coś w tym rodzaju.

Potrząsam głową, aby zebrać myśli. Moje serce łomocze jak szalone i z jakiegoś powodu oblewa mnie krwisty rumieniec, a ja nie potrafię tego powstrzymać. O cholera. Wygląda lepiej, niż go zapamiętałem. Określić go mianem "przystojny" to zdecydowanie za mało - stanowi uosobienie męskiego, zapierającego w dech piersi piękna. I jest tutaj. W sklepie gdzie pracuję. W końcu moje funkcje życiowe wracają do żywych.

 - Harry. Mam na imię Harry. - bąkam. - Czym mogę służyć, panie Tomlinson?

Uśmiecha się i znowu ma taką minę, jakby skrywał wielką tajemnice. To takie denerwujące. Biorę głęboki wdech. Dasz sobie rade, Harry, to tylko facet.

- Potrzebuje paru rzeczy. Na początku spinki do kabli. - Patrzy na mnie spokojnie, ale z lekkim rozbawieniem w oczach.

Spinki do kabli?

 - Mamy opaski w różnych rozmiarach. Pokazać panu? - Głos mam drżący i cichy. Cholera Styles, weź się w garść chłopie.

Tomlinson lekko marszczy czoło.

 - Tak. Proszę prowadzić, panie Styles. - Mówi.

Kiedy wychodzę zza lady, próbuje zachować spokój, ale tak naprawdę muszę mocno się skoncentrować, aby się nie potknąć o własne nogi na jego oczach. Jak dobrze, że rankiem zdecydowałem się włożyć włożyć najnowsze rurki.

 - Znajdują się w dziale elektrycznym, regał ósmy. - Mój głos jest trochę zbyt radosny. Zerkam na Tomlinsona i niemal od razu tego żałuję. Kurde, jest nadal tak bardzo przystojny. Rumienie się.

 - Proszę. - Czyni gest dłonią.

Choć serce niemal mnie dusi - Ponieważ podeszło mi do gardła. Dlaczego pojawił się w Portland? Dlaczego pojawił się w moim miejscu pracy? Malutka część w moim mózgu szepczę - żeby się z tobą spotkać. W życiu! Natychmiast ją odrzucam. Czemu ten przystojny, możny, inteligentny mężczyzna chciałby się ze mną spotkać. Ten pomysł jest niedorzeczny.

 - Przyjechałeś... to znaczy przyjechał pan do Portland służbowo? - Pytam zbyt wysokim głosem. Jasny gwint! Wyluzuj, Harry!

 - Odwiedzałem wydział rolniczy WSU w Vancouver. Finansuje badania dotyczące gleboznawstwa. - Odpowiada rzeczowo.

Widzisz? Wcale nie przyjechał tu dla ciebie - drwi moja podświadomość. Czerwienie się zmieszany wcześniejszymi pomysłami.

Obrzuca spojrzeniem wstępne w sklepie spinki do kabli. Co on, zamierza z nimi zrobić? Jakoś trudno mi go wyobrazić jako majsterkowicza. Przesuwa palcami po leżących na półce woreczkach i z jakiegoś powodu muszę odwrócić wzrok. Cholera, czemu on tak na mnie działa?! Schyla się i wybiera jeden z woreczków, a ja wpatruje się w niego jak oczarowany.

 - Te będą dobre. - Mówi z tym swoim tajemniczym i seksownym uśmiechem, a ja oblewam się rumieńcem po raz enty.

 - Potrzebuje pan czegoś jeszcze?

 - Taśmy malarskiej.

Taśmy malarskiej?

 - Remontuje pan mieszkanie? - Te słowa wydostają się z moich ust w sposób absolutnie nie kontrolowane i nie wiem dlaczego tak się dzieje.

 - Nie remontuje. Mam inne zamiary. - odpowiada szybko i uśmiecha się z rozbawieniem. Śmieje się ze mnie?

Jestem aż taki śmieszny? Śmiesznie wyglądam?

 - Tędy. - Bąkam zakłopotany. - Taśme malarską mamy w innym dziale. - Ruszam w kierunku innego działu, a po chwili zerkam za siebie.

 - Długo tu pan pracuje?

Głos ma niski i wpatruję się we mnie tymi swoimi czarującymi, niebieskimi oczami. Moje policzki jeszcze czerwieniejże, a on wpatruje się w moje dołeczki. Czemu on tak na mnie działa? Czuję się, jakbym znowu był nieporadnym czternastolatkiem. Patrz przed siebie, Styles!

 - Cztery lata. - Mamrocze, gdy docieramy do działu z taśmami. Biore z półki dwie o rożnej szerokości.

 - Ta może być. - Mówi miękko Tomlinson, wskazując szerszą. Podaje mu ją, nasze dłonie na krótką chwilę się stykają, aż mogę zobaczyć jego tatuaż ptaka i znów przepływa przez nas prąd, jakbym włożył palec do kontaktu. Wciągam głośno powietrze. Desperacko próbuje odzyskać siebie.

 - Coś jeszcze? - Głos mam lekko schrypnięty.

Oczy Tomlinsona się rozszerzają.

 - Chyba jeszcze trochę sznurka. - Mówi równie chrapliwie.

 - Tędy. - Pochylam głowę, ponieważ jak zwykle się zarumieniłem w jego obecności i ruszam w stronę właściwego regału. - O jaki sznurek panu chodzi? Mamy syntetyczny i z włókna naturalnego... szpagat... kabel... - urywam, gdy widzę jego minę i jego zniewalające spojrzenie. A niech mnie.

 - Poproszę pięć metrów sznurka z włókna naturalnego.

Drżącymi rękami szybko odmierzam pięć metrów, świadomy spoczywającego na mnie gorącego wzroku. Z tylnej kieszeni dżinsów wyjmuje nóż i przecinam sznurek, sprawnie go zwijając. Jakimś cudem zdołam nie odciąć sobie przy tym palca.

 - Był pan harcerzem? - pyta, a jego kształtne, zmysłowe i piękne usta wygięte są w rozbawieniu.

Nie patrz na jego usta!

 - Zorganizowane zajęcia grupowe to nie dla mnie.

Unosi brew.

 - A co jest dla ciebie, Harry? - Pyta miękko.

Wpatruję się w niego i nie mogę skleić prostego zdania. Jak on działa na mnie?! Pierwszy raz czuję się tak dziwnie. Moje policzki wręcz płoną, a myśli ciążą tylko na nim. Chciałbym ująć te jego ramiona. "Harry, weź się w garść" - błaga moja podświadomość.

 - Książki. - szepce, ale jakiś tajemniczy głosik w mojej głowie krzyczy: "Ty! Ty jesteś dla mnie!". Natychmiast ją uciszam.

 - Jakiego rodzaju książki? - Przechyla głowę. Czemu go to interesuje?

 - Och, no wie pan. Klasyka. Głównie literatura brytyjska.

Pociera brodę długim palcem wskazującym i kciukiem, zastanawiając się nad moją odpowiedzią.

 - Potrzebuję pan czegoś jeszcze? - zmieniam temat.

 - Nie wiem. A co pan proponuje?

 -Em..kombinezon? - Rumienie się, a moje spojrzenie mknie ku jego dżinsom.

Po raz kolejny unosi ze zdziwieniem brwi.

 - Chyba nie chce pan ubrudzić ubrania.

 - Zawsze mogę je zdjąć. - Uśmiecha się znacząco.

Na moje policzki znów wraca rumieniec. Co on właśnie powiedział?! Zdjąć? - Nagle robi mi się gorąco, sam nie wiem dlaczego... ah no tak.. stoi przedemną sam Louis Tomlinson.

 - Wezmę ten kombinezon. Boże, broń, bym zniszczył ubranie. - Odpowiada Tomlinson.

 - Coś jeszcze? - Pytam piskliwie.

Ingnoruje moje pytanie.

 - Jak praca nad artykułem?

W końcu zadał mi pytanie, na które potrafię udzielić odpowiedzi. Chwytam go mocno oburącz, niczym tratwy ratunkowe decydując się na szczerość. 

 - To nie ja go pisze, lecz panna Edwards moja współlokatorka. Jest dyrektorem naczelnym gazety i była załamana tym, że nie mogła sama przeprowadzić tego wywiadu. - Nareszcie jakiś normalny temat. - Świetnie jej idzie. Martwi się jedynie, że nie ma żadnych pańskich zdjęć.

Tomlinson unosi brew.

 - O jakiego rodzaju zdjęcia chodzi?

Okej. Nie wziołem pod uwagę czegoś takiego. Kręcę głową, ponieważ nie wiem.

 - Cóż, jestem w okolicy. Może... - urywa.

 - Wziąłby pan udział w sesji zdjęciowej? - głos mam znowu piskliwy. Perrie będzie w siódmym niebie.

 - Perrie będzie zachwycona, jeśli znajdziemy fotografa. - Uśmiecham się do niego szeroko, strasznie się cieszę. Jego usta rozchylają się, jakby wciągał powietrze. Jezu, to jest takie gorące, kiedy wygląda tak bezradnie.

O rety. Bezradne spojrzenie Louisa Tomlinsona.

 - Odezwę się pan jutro w sprawie zdjęć? - Sięga do kieszeni i wyjmuje portfel. - To moja wizytówka. Proszę o telefon przed jedenastą rano.

 - Dobrze. - Znów uśmiecham się do niego. Perrie oszaleje z radości.

 - Harry!

Niedaleko nas pojawia się Rick. To najmłodszy brat pana Claytona. Przyjechał z Princeton, ale nie spodziewałem się, że go dziś zobaczę.

 - Przepraszam na chwilę eee, panie Tomlinson.

Tomlinson marszczy brwi, gdy odwracam się plecami do niego.

Z Rickiem od zawszę się kumplujemy, dlatego fajnie będzie pogadać z kimś, kto jest normalny, a nie z taką osobą jak przystojny, uwielbiający sprawować kontrole Tomlinson. Rick przytula mnie mocno na powitanie.

 - Harry, tak miło cię widzieć!

 - Cześć, Rick, co słychać? Przyjechałeś na urodziny brata?

 - Tak, dobrze wyglądasz, naprawdę świetnie.

Uśmiecha się szeroko i mierzy mnie bezwstydnym i uważnym spojrzeniem. Wypuszcza mnie z objęć, ale nadal trzyma za ramiona. Zakłopotany nie wiem co robić. Fajnie spotkać się z Rickiem, ale on zachowuje się nazbyt poufale.

Kiedy podnoszę wzrok na Louisa Tomlinsona, stwierdzam że obserwuje nas niczym tygrys swoją zwierzynę, a usta ma zaciśnięte  w obojętną linie. Wygląda tak cholernie dobrze, gdy tak na mnie patrzy. Mimo chłodu w jego spojrzeniu, i tak nie mogę się mu oprzeć. Jego oczy są tak błękitne, jakbym patrzył w ocean.

 - Rick, mam właśnie klienta. Może chciałbyś go poznać?

 - Nie, przepraszam nie mam zbytnio czasu dziś, muszę lecieć.

Lecz kiedy tak stoimy i rozmawiamy podchodzi do nas Louis, a ja próbuje poradzić sobie z wrogością widoczną w oczach Tomlinsona. Widzę jak mierzy go wzrokiem. Co jest kurwa? Z jakiegoś niewiadomego powodu odczuwam potrzebę wyjaśnień. Rick żegna się ze mną i wychodzi ze sklepu z szybkością strusia. Po jego wyjściu patrzę na Tomlinsona i nie potrafię powstrzymać śmiechu. Co to było? I dlaczego chcę mi się śmiać? Chyba z tej jego pewności siebie...

Wbijam na kasę sznurek, kombinezon, taśmę malarską i spinki do kabli.

 - Razem czterdzieści trzy dolary, Louis. - Podnoszę na niego wzrok i od razu tego żałuję. Patrzy na mnie po raz kolejny tym jego hipnotyzującym wzrokiem. Wytrąca mnie to z równowagi. - Życzyłby pan sobie reklamówkę? - pytam, biorąc od niego kartę kredytową.

 - Poproszę, Harry. - Tak cholernie seksownie wypowiada moje imię. H A R R Y. To brzmi tak.. tak... Inaczej. Ledwo jestem w stanie oddychać samodzielnie. W ekspresowym tempie pakuje jego zakupy do aluminiowej torby . - Zadzwoni pan do mnie w sprawie sesji zdjęciowej? - I znowu ten jego "biznesmenowy" głos. Kiwam głową jako odpowiedź i daję mu kartę spowrotem mając nadzieje że już szybko stąd wyjdzie.

 - Świetnie, zatem, do zobaczenia, Harry. - Odwraca się, aby wyjść, po czym się zatrzymuje. - Och, jeszcze jedno, Harry. Jestem naprawdę zadowolony, że panna Edwards nie mogła przeprowadzić tego wywiadu. - Puszcza mi oczko, uśmiecha i wychodzi ze sklepu, przewieszając sobie reklamówkę przez ramie.

A ja jak zwykle nie wiem co się przed chwilą wydarzyło... próbując dojść do siebie, siadam na krześle za ladą i głośno wypuszczam powietrze.

Tak, na pewno. Podoba mi się. Przyznaje to sam sobie. Nie potrafię ukrywać moich uczuć. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Podoba mi się ten mężczyzna, podoba mi się Louis Tomlinson i to bardzo. Ale wiem, że to sprawa przegrana, bo niby co taki mężczyzna widział by we mnie? On na pewno zjawił się tu przez przypadek bo jak by inaczej? No, ale chyba wolno mi go podziwiać z daleka, co nie? Co w tym nieodpowiedniego? A jeśli kogoś znajdę to mógłby mi pomóc w zrobieniu zdjęć Louisowi, będę miał jutro okazję na dalsze podziwianie. Znowu przygryzam wargę i przyłapuje się na tym, że uśmiecham się jak szczeniak z podstawówki śliniący się do jakiejś laski. Muszę zadzwonić do Perrie i wszystko zorganizować.
















 Hey guys! Kolejny rozdział już gotowy! Mamy wielką nadzieję, że się wam spodoba! Piszcie co myślicie i czy jest coś co mogłybyśmy zmienić/poprawić? Do zobaczenia w następnym rozdziale! xxx


6 komentarzy:

  1. Wciagajaca fanfikcja❤️ czekam z niecierpliwoscial na nastempny rozdzial❤️ fajnie ze dolaczacie zdjecia/gif na koncu :)
    -ania

    OdpowiedzUsuń
  2. [SPAM] Fanfiction Niall Horan, Miranda Cosgrove, Luke Hemmings Justin Bieber
    Po śmierci Clarke z równoległej klasy grupa przyjaciół postanawia pójść na imprezę. Szybko zaczynają rozumieć, że dręczenie innych nie jest dobrym pomysłem.
    http://murderous-event-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, jakie to fajne i wciągające! Nie mogłam się oderwać :D
    Dzieki za odwiedziny :3 Moze wspólna obserwacja? :> Jesli tak, napisz u mnie w komentarzu :)
    Zapraszam na nowy post i pozdrawiam!

    onlyshadowonthesky.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. masz fajny pomysł na fabułę, a przede wszystkim ciekawie kreujesz głównego bohatera. Też masz super styl pisania :).
    Jedyne co to uważam, że zbyt bardzo wzorujesz się na 50 twarzach Greya - miejscami, jakbym czytała tę książkę. Postaraj się bardziej wykreować swój własny świat, a wzorować się w mniejszym stopniu i bdz cudownie ♥
    pozdrawiam i zapraszam:

    stylowana100latka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń