piątek, 31 lipca 2015

2. A co jest dla ciebie, Harry?


Serce wali mi jak młot. Winda zatrzymuję się na parterze i opuszczam ją od razu po rozsunięciu się drzwi. Potykam się, ale na szczęście udaję mi się zachować równowagę. W ekspresowym tempie docieram do dużych szklanych drzwi i wypadam na rześkie i wilgotne powietrze Seattle. Unoszę twarz ku niebu, wystawiając ją na chłodne krople odświeżającego deszczu. Zamykam oczy i oddycham głęboko, próbując odzyskać to, co pozostało z mojego opanowania.

Żaden mężczyzna nigdy nie podziałał na mnie tak jak Louis Tomlinson i nie jestem w stanie pojąć dlaczego. To przez jego wygląd? Uprzejmość? Zamożność? Władzę? Nie rozumiem mojej irracjonalnej reakcji. Głośno oddycham z ulgą. Co to, u licha, miało być? Opierając się o jedną ze stalowych kolumn, próbuje się uspokoić i zabrać myśli. Potrząsam głową. Cholera - Co to było? Serce powoli odzyskuje zwykły rytm, a ja znowu jestem w stanie normalnie oddychać. Ruszam w stronę samochodu.

Gdy zostawiam za sobą miasto i odtwarzam w głowie niedawną rozmowę, ogarnia mnie zażenowanie. Zbyt emocjonalnie reaguje na coś w imaginowanego. Okej, rzeczywiście jest bardzo przystojny, pewny siebie, władczy - ale z drugiej strony arogancki. I choć maniery ma nienaganne, to zimny autokrata. W każdym razie na pierwszy rzut oka. Po plecach przebiega mnie dreszcz. Może i zachowuje się arogancko, no ale w końcu ma do tego prawo - tak wiele udało mu się osiągnąć w tak młodym wieku. Nie cierpi głupoty, ale czemu miałoby być inaczej? Po raz kolejny czuję irytację na Perrie, że nie zaznajomiła mnie z jego biografią.

Podczas jazdy moje myśli ciągle uciekają ku niemu. Autentycznie zastanawia mnie, co sprawia, że ktoś jest tak bardzo nakierowany na odniesienie sukcesu. Część jego odpowiedzi była mocno enigmatyczna, jakby miał jakieś skryte zamiary. I te pytania Perrie! Adopcja i orientacja! Wzdrygam się. Nie mogę uwierzyć, że go o to zapytałem. Ziemio, rozstąp się natychmiast pode mną! Za każdym razem, gdy przypomni mi się to pytanie, będę się skręcać z zażenowania. Cholerna Perrie Edwards!

Zerkam na prędkościomierz. Jadę wolniej niż zazwyczaj. I wiem, że powodem tego jest wspomnienie przenikliwych niebieskich oczu i surowego głosu, zalecającego mi ostrożność. Kręcę głową. Tomlinson sprawia wrażenie, jakby miał dwa razy więcej lat, niż ma.

Zapomnij o tym, Harry. Uznaję, że generalnie było to bardzo interesujące doświadczenie, ale nie powinienem tak tego rozpamiętywać. Nigdy więcej się z nim nie spotkam. Na te myśl od razu poprawia mi się nastrój. Włączam odtwarzacz MP3, robię głośniej, rozpieram się wygodnie i słucham dudniącej muzyki Indie rock, ściskając jednocześnie pedał gazu. Gdy wyjeżdżam na autostradę, dociera do mnie, że mogę jechać tak szybko, jak tylko mam ochotę.

Mieszkamy na małym osiedlu bliźniaków w Vancouver, niedaleko miasteczka uniwersyteckiego. Szczęściarz ze mnie - rodzice Perrie kupili dla niej to mieszkanie, a ja płacę jej grosze za wynajem. Mieszkam tu już od czterech lat. Gdy podjeżdżam pod dom, wiem, że Perrie zażąda drobiazgowej relacji, a jej się nie da tak łatwo zbyć. Cóż, zostanie dyktafon. Przy odrobinie szczęścia nie będę musiał opowiadać zbyt wiele ponad to, co się nagrało.

 - Harry! Wróciłeś. - Perrie siedzi w salonie, otoczona podręcznikami. Najwidoczniej uczy się do egzaminów, mimo że nadal ma na sobie piżamę z różowej flaneli w króliczki, tę, którą rezerwuje na czas po rozstaniu z chłopakami, choroby i generalnie nastrój depresyjny. Podbiega do mnie i mocno ściska. - Zaczynałam się martwić. Myślałam, że szybciej wrócisz.

 - Och, wywiad się przedłużył, więc uważam, że czas mam całkiem dobry. - Macham dyktafonem.

 - Harry, tak bardzo ci dziękuje. Jestem twoją dłużniczką, wiem. Jak poszło? Jaki był Tomlinson? - O nie, zaczyna się, Wielkie Przesłuchanie Perrie Edwards.

Wzruszam ramionami. Co mam powiedzieć?

 - Cieszę się, że jest już po wszystkim i że nie muszę się ponownie z nim spotykać. Był dość onieśmielający. - Wzruszam ramionami. - Dąży do wyznaczonego celu, rzekłbym, że jest ostry i młody. Naprawdę młody.

Perrie patrzy na mnie z miną niewiniątka. Gromię ją wzrokiem.

 - Nie zgrywaj mi tu niewiniątka. Czemu nie dołączyłaś biografii? Czułem się przez to jak idiota.

Perrie przykłada dłoń do ust.

 - Jezu, Harry, przepraszam, nie pomyślałam.

 - Generalnie był uprzejmy, formalny, nieco wyniosły, jakby przedwcześnie się postarzał. Nie mówi jak facet przed trzydziestką. A tak na marginesie ile on ma lat?

 - Dwadzieścia pięć. Harry, przepraszam. Powinnam ci była streścić, ale strasznie panikowałam. Daj mi dyktafon, zabiorę się za spisywanie wywiadu.

 - Lepiej wyglądasz. Zjadłaś zupę? - Pytam, chcąc zmienić temat.

 - Tak, jak zawsze była pyszna. Czuję się znacznie lepiej. - Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.

Zerkam na zegarek.

 - Muszę lecieć. Zdążę na część południowej zmiany u Claytona.

 - Harry, będziesz wykończony.

 - Dam sobie radę. No to na razie.
Pracuję u Claytona od początku studiów. To największy sklep żelazny w Portland i okolicy i przez cztery lata pracy nabyłem nieco wiedzy na temat większości sprzedawanych przez nas produktów, choć - o ironio - beznadziejny ze mnie majsterkowicz. Zostawiam to tacie. Jestem raczej typem chłopaka, który lubi zasiąść z książką w wygodnym fotelu przed kominkiem. Cieszę się, że zdążyłem na swoją zmianę, gdyż dzięki temu mogę się skupić na czymś, co nie jest Louisem Tomlinsonem. W sklepie panuje spory ruch - to początek sezonu letniego i ludzie remontują domy. Pani Clayton wita mnie z otwartymi ramionami.

 - Harry! Sądziłam, że dzisiaj nie dasz rady.

 - Wyrobiłem się szybciej, niż zakładałem. Kilka godzin mogę popracować.

 - Naprawdę się cieszę, że cię widzę.

Wysyła mnie do magazynu, abym zabrał się za wykładanie towaru na półki i nie mija dużo czasu, a zadanie to pochłania mnie całkowicie.

Kiedy wracam do domu, Perrie ze słuchawkami na uszach stuka w klawiaturę laptopa. Nos nadal ma czerwony, ale w ferworze pracy koncentruję się i szybko piszę. Ja jestem totalnie wypompowany - wykończony długą jazdą, wyczerpującym wywiadem i pracą u Claytona. Padam na kanapę, myśląc o eseju, który muszę dokończyć, i nauce, którą dziś zaniedbałem, ponieważ byłem z... nim.

 - Sporo tu niezłego materiału, Harry. Dobra robota. Nie mogę uwierzyć, że nie przyjąłeś jego propozycji oprowadzenia cię po budynku. To oczywiste, że chciał spędzić z tobą więcej czasu. - Patrzy na mnie zagadkowo.

Rumienię się i z niewiadomych powodów moje serce przyśpiesza. Chyba nie było to powodem, prawda? Uświadamiam sobie, że przegryzam wargę, i mam nadzieje, że Perrie tego nie widzi. Ale ona jest pochłonięta swoją pracą.

 - Wiem już, o co chodziło z jego formalnością. Notowałeś coś? - pyta.

 - Eee, nie.

 -Nie szkodzi. Jest sporo materiału na dobry artykuł. Szkoda, że nie mamy żadnych oryginalnych zdjęć. Przystojny z niego sukinsyn, no nie?

Pąsowieję.

 - Owszem. - Bardzo staram się, aby zabrzmiało to obojętnie. Chyba mi się udaje.

 - Daj spokój, Harry, nawet ty nie możesz być odporny na jego wygląd. - Unosi idealną brew.

 Jasny gwint! Aby zmienić temat, uciekam się do pochlebstwa, co zawsze jest dobrym wybiegiem.

 - Ty pewnie być więcej z niego wyciągnęła.

 - Wątpię. W zasadzie zaproponował Ci pracę. Zważywszy, że wrobiłam cie w to na ostaną chwilę, świetnie sobie poradziłeś. - Patrzy na mnie badawczo. Pośpiesznie wycofuje się w stronę kuchni. - No więc co o nim myślisz tak naprawdę? - Dociekliwa jak diabli. Nie może tak po prostu odpuścić? Wymyśl coś, Styles, szybko.

 - Z determinacją dąży do celu, uwielbia kontrolować, jest arogancki, w sumie nawet przerażający, ale bardzo charyzmatyczny. Fascynacja jest całkowicie zrozumiała. - Dodaję zgodnie z prawdą, mając nadzieje, że to ją w końcu zamknie.

 - Ty zafascynowany Louisem? - prycha.

Zabieram się za robienie sałatek, żeby nie widziała mojej twarzy.

 - Dlaczego chciałaś wiedzieć, czy nie jest hetero? Nawiasem mówiąc, to było najbardziej krępujące pytanie. Ja czułem potworne zażenowanie, a on się wkurzył. - krzywię się na to wspomnienie.

 - Na zdjęciach w rubrykach towarzyskich zawsze pojawia się sam.

 - To było żenujące. Cała ta sprawa była żenująca. Cieszę się, że już nigdy nie będę musiał go oglądać.

 - Och, Harry, na pewno nie było aż tak źle. Z nagrania wnioskuję, że zrobiłeś na nim spore wrażenie.

Wrażenie? Ja? Co ta Perrie plecie?

 - Zrobić ci sałatkę?

 - Poproszę.

Ku mojej uldze tego wieczoru nie rozmawiamy już o Louisie Tomlinsonie. Po kolacji siadam przy stole obok Perrie i podczas gdy ona pracuje nad artykułem, ja piszę pracę na temat Jane Austem. Gdy kończę, jest już północ, a Perrie dawno poszła spać. Udaję się do swojego pokoju wykończony, ale zadowolony, że udało mi się zrobić tak dużo.

Kłade się na czarnym łóżku skutego żelaza, otulony kocem, zamykam oczy i nie potrafiąc zasnąć o dzisiejszym dniu i niesamowicie przystojnym mężczyźnie, który już dawno powinien wylecieć z mojej głowy.

Reszta tygodnia upływa mi na nauce i pracy u Claytona. Perrie także jest mocno zajęta: przygotowuje ostatni numer gazety studenckiej, a jednocześnie zakuwa do egzaminów. W środę czuję się o wiele lepiej, ponieważ nie muszę już oglądać flanelowej piżamy w króliczki. Dzwonie do Georgie do mamy, aby sprawdzić jak się czuję, ale też po to, żeby życzyła mi powodzenia na egzaminach. Jestem bardzo zżyty z mamą, w porównaniu do innych mężczyzn w moim wieku i nie wstydzę się tego. Mamy świetny kontakt i o wszystkim mogę z nią pogadać, ale ukrywam przed nią moją orientacje, ponieważ nie wiem jakby zareagowała na to. Mam nadzieję, że Bob - względnie nowy, ale znacznie od niej starszy mąż - ma na nią oko.

 - A co u ciebie, Harry?

Przez chwilę waham się i mama od razu to wyłapuje.

 - W porządku.

 - Harry? Poznałeś kogoś? - O kurczę, jak ona to robi? Jej ekscytacja jest wręcz namacalna.

 - Nie, mamo, dowiesz się o tym jako pierwsza.

 - Wiesz, naprawdę musisz częściej wychodzić. Martwię się o ciebie.

 - Nie martw się. A co u Boba? - Jak zawsze najlepsza strategia to zmiana tematu rozmowy.

Później tego wieczoru dzwonie do Simona, mojego ojczyma, męża numer dwa, człowieka, którego uważam za ojca, i którego nazwisko noszę. Rozmowa nie jest długa. W zasadzie to nie tyle rozmowa, co kazanie o tym, że powinienem powiedzieć matce o mojej orientacji. Wiem, że powinienem to zrobić, ale strasznie się boje. Co jeśli mnie nie zrozumie? Zmieniam temat, wypytując co u niego. Wygląda na to, że u niego wszystko po staremu.

Perrie i ja zastanawiamy się właśnie, jak spożywać piątkowy wieczór - mamy ochotę oderwać się na parę godzin od nauki i pracy - kiedy rozlega się dzwonek. Na progu z butelką szampana stoi Nick, mój przyjaciel.

 - Nick! Fajnie, że wpadłeś! - Witam go uściskiem ręki. - Wchodź.

To pierwsza osoba, którą poznałem po przyjeździe na studia. Od tamtego dnia się przyjaźnimy. Łączy nas nie tylko identyczne poczucie humoru, ale także orientacja. Okazało się, że Simon i Nick senior służyli w wojsku w tej samej jednostce, ale z powodu małego incydentu od tamtego czasu się nienawidzą.

Nick studiuje medycynę i będzie pierwszą osobą w rodzinie z wyższym wykształceniem. Świetnie sobie radzi na studiach, ale jego prawdziwa pasja to fotografia.

 - Przynoszę wieści. - Uśmiecha się szeroko, a w jego ciemnych oczach pojawia się błysk.

 - Nic mi nie mów, jednak nie wyrzucono cię ze studiów. - Przekomarzam się, a on z udawaną irytacją marszczy brwi.

 - W przyszłym miesiącu w galerii Portland Place odbędzie się wystawa moich zdjęć.

 - Moje gratulacje! - uradowany go ściskam.

Perrie także uśmiecha się do niego promiennie.

 - Dobra robota, Nick! Powinnam umieścić te wiadomość w gazecie.

 - Uczcijmy to. Chcę, żebyś przyszedł na otwarcie. - Nick patrzy na mnie bacznie. Oblewam się rumieńcem. - To znaczy... żebyście oboje przyszli. - Dodaję, zerkając nerwowo na Perrie.

Nick i ja jesteśmy przyjaciółmi, on jednak na pewno chciałby, żeby łączyło nas coś więcej. Jest uroczy, zabawny, ale nie jest w moim typie. Traktuje go raczej jak brata, którego nigdy nie miałem. Perrie często się ze mną droczy, że brak mi genu "potrzebny mi chłopak", ale prawda jest taka, że po prostu nie spotkałem nikogo, kto... cóż, kto by mi się spodobał, choć nie powiem, że nie chciałbym się przekonać, jak to jest kiedy serce podchodzi do gardła, trzęsą się nogi, denerwuje się i przygryzam wargę nie wiedząc o tym, a w brzuchu fruwa stado motyli i nie mogę spać w nocy.

Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem coś jest ze mną nie tak. Być może za dużo czasu spędzam w towarzystwie moich bohaterów literackich i, co za tym idzie, moje ideały i oczekiwania są zdecydowanie zbyt wysokie. Ale w świecie rzeczywistym nikt nigdy nie sprawił, bym się tak poczuł.

Aż do niedawna - szepcze cicho moja podświadomość. NIE! Natychmiast przeganiam te myśl. Nie po tym żenującym wywiadzie "jest pan hetero, panie Tomlinson" Wzdrygam się na samo wspomnienie, ale tylko dlatego, aby oczyścić mój organizm z tego okropnego wydarzenia, no nie? dobrze mowie?

Patrze jak Nick otwiera szampana. Jest wysoki, ma na sobie dżinsy i T-shirt podkreślający twarde mięśnie, ciemne włosy i oczy. Tak, niezłe z niego ciacho, ale myślę, że w końcu to do niego dotarło: jesteśmy tylko przyjaciółmi. Korek wystrzela z butelki, a Nick uśmiecha się do mnie.

Sobota w sklepie to koszmar. Mamy wtedy nalot majsterkowiczów, którzy pragną odpicować swoje domy i mieszkania. Państwo Claytonowie, John oraz Patrick - dwóch innych pracowników na pół etatu - i ja uwijamy sie jak w ukropie. Gdy w porze lunchu, klientów jest mniej, to pan Clayton prosi, abym rzucił okiem na zamówienia. Robię to, siedząc za kasą i dyskretnie podjadając banana. Nagle z jakiegoś powodu podnoszę wzrok... i napotykam zuchwałe spojrzenie niebieskich oczu Louisa Tomlinsona, który stoi po drugiej stronie lady z jego pięknie niedbałymi włosami i wpatruje się we mnie.

Chyba mam atak serca.

 - Panie Styles. Cóż za miła niespodzianka.

Jego spojrzenie jest nieustępliwe i zdecydowane.

A co, u licha on tutaj robi, na dodatek w białym swetrze z grubej dzianiny, dżinsach i vansach? Chyba mam otwartą buzie i nie jestem w stanie zlokalizować mózgu ani głosu.

 - Panie Tomlinson. - Tyle jedynie udaję mi się wyszeptać.

Przez jego twarz przebiega cień uśmiechu, a oczy błyszczą wesoło, jakby bawił go jakiś dobry żart.

 - Byłem akurat w okolicy - Wyjaśnia. - Muszę zrobić małe zakupy. Miło znów pana widzieć, panie Styles. - Jego głos jest ciepły i aksamitny niczym słodki karmel... albo coś w tym rodzaju.

Potrząsam głową, aby zebrać myśli. Moje serce łomocze jak szalone i z jakiegoś powodu oblewa mnie krwisty rumieniec, a ja nie potrafię tego powstrzymać. O cholera. Wygląda lepiej, niż go zapamiętałem. Określić go mianem "przystojny" to zdecydowanie za mało - stanowi uosobienie męskiego, zapierającego w dech piersi piękna. I jest tutaj. W sklepie gdzie pracuję. W końcu moje funkcje życiowe wracają do żywych.

 - Harry. Mam na imię Harry. - bąkam. - Czym mogę służyć, panie Tomlinson?

Uśmiecha się i znowu ma taką minę, jakby skrywał wielką tajemnice. To takie denerwujące. Biorę głęboki wdech. Dasz sobie rade, Harry, to tylko facet.

- Potrzebuje paru rzeczy. Na początku spinki do kabli. - Patrzy na mnie spokojnie, ale z lekkim rozbawieniem w oczach.

Spinki do kabli?

 - Mamy opaski w różnych rozmiarach. Pokazać panu? - Głos mam drżący i cichy. Cholera Styles, weź się w garść chłopie.

Tomlinson lekko marszczy czoło.

 - Tak. Proszę prowadzić, panie Styles. - Mówi.

Kiedy wychodzę zza lady, próbuje zachować spokój, ale tak naprawdę muszę mocno się skoncentrować, aby się nie potknąć o własne nogi na jego oczach. Jak dobrze, że rankiem zdecydowałem się włożyć włożyć najnowsze rurki.

 - Znajdują się w dziale elektrycznym, regał ósmy. - Mój głos jest trochę zbyt radosny. Zerkam na Tomlinsona i niemal od razu tego żałuję. Kurde, jest nadal tak bardzo przystojny. Rumienie się.

 - Proszę. - Czyni gest dłonią.

Choć serce niemal mnie dusi - Ponieważ podeszło mi do gardła. Dlaczego pojawił się w Portland? Dlaczego pojawił się w moim miejscu pracy? Malutka część w moim mózgu szepczę - żeby się z tobą spotkać. W życiu! Natychmiast ją odrzucam. Czemu ten przystojny, możny, inteligentny mężczyzna chciałby się ze mną spotkać. Ten pomysł jest niedorzeczny.

 - Przyjechałeś... to znaczy przyjechał pan do Portland służbowo? - Pytam zbyt wysokim głosem. Jasny gwint! Wyluzuj, Harry!

 - Odwiedzałem wydział rolniczy WSU w Vancouver. Finansuje badania dotyczące gleboznawstwa. - Odpowiada rzeczowo.

Widzisz? Wcale nie przyjechał tu dla ciebie - drwi moja podświadomość. Czerwienie się zmieszany wcześniejszymi pomysłami.

Obrzuca spojrzeniem wstępne w sklepie spinki do kabli. Co on, zamierza z nimi zrobić? Jakoś trudno mi go wyobrazić jako majsterkowicza. Przesuwa palcami po leżących na półce woreczkach i z jakiegoś powodu muszę odwrócić wzrok. Cholera, czemu on tak na mnie działa?! Schyla się i wybiera jeden z woreczków, a ja wpatruje się w niego jak oczarowany.

 - Te będą dobre. - Mówi z tym swoim tajemniczym i seksownym uśmiechem, a ja oblewam się rumieńcem po raz enty.

 - Potrzebuje pan czegoś jeszcze?

 - Taśmy malarskiej.

Taśmy malarskiej?

 - Remontuje pan mieszkanie? - Te słowa wydostają się z moich ust w sposób absolutnie nie kontrolowane i nie wiem dlaczego tak się dzieje.

 - Nie remontuje. Mam inne zamiary. - odpowiada szybko i uśmiecha się z rozbawieniem. Śmieje się ze mnie?

Jestem aż taki śmieszny? Śmiesznie wyglądam?

 - Tędy. - Bąkam zakłopotany. - Taśme malarską mamy w innym dziale. - Ruszam w kierunku innego działu, a po chwili zerkam za siebie.

 - Długo tu pan pracuje?

Głos ma niski i wpatruję się we mnie tymi swoimi czarującymi, niebieskimi oczami. Moje policzki jeszcze czerwieniejże, a on wpatruje się w moje dołeczki. Czemu on tak na mnie działa? Czuję się, jakbym znowu był nieporadnym czternastolatkiem. Patrz przed siebie, Styles!

 - Cztery lata. - Mamrocze, gdy docieramy do działu z taśmami. Biore z półki dwie o rożnej szerokości.

 - Ta może być. - Mówi miękko Tomlinson, wskazując szerszą. Podaje mu ją, nasze dłonie na krótką chwilę się stykają, aż mogę zobaczyć jego tatuaż ptaka i znów przepływa przez nas prąd, jakbym włożył palec do kontaktu. Wciągam głośno powietrze. Desperacko próbuje odzyskać siebie.

 - Coś jeszcze? - Głos mam lekko schrypnięty.

Oczy Tomlinsona się rozszerzają.

 - Chyba jeszcze trochę sznurka. - Mówi równie chrapliwie.

 - Tędy. - Pochylam głowę, ponieważ jak zwykle się zarumieniłem w jego obecności i ruszam w stronę właściwego regału. - O jaki sznurek panu chodzi? Mamy syntetyczny i z włókna naturalnego... szpagat... kabel... - urywam, gdy widzę jego minę i jego zniewalające spojrzenie. A niech mnie.

 - Poproszę pięć metrów sznurka z włókna naturalnego.

Drżącymi rękami szybko odmierzam pięć metrów, świadomy spoczywającego na mnie gorącego wzroku. Z tylnej kieszeni dżinsów wyjmuje nóż i przecinam sznurek, sprawnie go zwijając. Jakimś cudem zdołam nie odciąć sobie przy tym palca.

 - Był pan harcerzem? - pyta, a jego kształtne, zmysłowe i piękne usta wygięte są w rozbawieniu.

Nie patrz na jego usta!

 - Zorganizowane zajęcia grupowe to nie dla mnie.

Unosi brew.

 - A co jest dla ciebie, Harry? - Pyta miękko.

Wpatruję się w niego i nie mogę skleić prostego zdania. Jak on działa na mnie?! Pierwszy raz czuję się tak dziwnie. Moje policzki wręcz płoną, a myśli ciążą tylko na nim. Chciałbym ująć te jego ramiona. "Harry, weź się w garść" - błaga moja podświadomość.

 - Książki. - szepce, ale jakiś tajemniczy głosik w mojej głowie krzyczy: "Ty! Ty jesteś dla mnie!". Natychmiast ją uciszam.

 - Jakiego rodzaju książki? - Przechyla głowę. Czemu go to interesuje?

 - Och, no wie pan. Klasyka. Głównie literatura brytyjska.

Pociera brodę długim palcem wskazującym i kciukiem, zastanawiając się nad moją odpowiedzią.

 - Potrzebuję pan czegoś jeszcze? - zmieniam temat.

 - Nie wiem. A co pan proponuje?

 -Em..kombinezon? - Rumienie się, a moje spojrzenie mknie ku jego dżinsom.

Po raz kolejny unosi ze zdziwieniem brwi.

 - Chyba nie chce pan ubrudzić ubrania.

 - Zawsze mogę je zdjąć. - Uśmiecha się znacząco.

Na moje policzki znów wraca rumieniec. Co on właśnie powiedział?! Zdjąć? - Nagle robi mi się gorąco, sam nie wiem dlaczego... ah no tak.. stoi przedemną sam Louis Tomlinson.

 - Wezmę ten kombinezon. Boże, broń, bym zniszczył ubranie. - Odpowiada Tomlinson.

 - Coś jeszcze? - Pytam piskliwie.

Ingnoruje moje pytanie.

 - Jak praca nad artykułem?

W końcu zadał mi pytanie, na które potrafię udzielić odpowiedzi. Chwytam go mocno oburącz, niczym tratwy ratunkowe decydując się na szczerość. 

 - To nie ja go pisze, lecz panna Edwards moja współlokatorka. Jest dyrektorem naczelnym gazety i była załamana tym, że nie mogła sama przeprowadzić tego wywiadu. - Nareszcie jakiś normalny temat. - Świetnie jej idzie. Martwi się jedynie, że nie ma żadnych pańskich zdjęć.

Tomlinson unosi brew.

 - O jakiego rodzaju zdjęcia chodzi?

Okej. Nie wziołem pod uwagę czegoś takiego. Kręcę głową, ponieważ nie wiem.

 - Cóż, jestem w okolicy. Może... - urywa.

 - Wziąłby pan udział w sesji zdjęciowej? - głos mam znowu piskliwy. Perrie będzie w siódmym niebie.

 - Perrie będzie zachwycona, jeśli znajdziemy fotografa. - Uśmiecham się do niego szeroko, strasznie się cieszę. Jego usta rozchylają się, jakby wciągał powietrze. Jezu, to jest takie gorące, kiedy wygląda tak bezradnie.

O rety. Bezradne spojrzenie Louisa Tomlinsona.

 - Odezwę się pan jutro w sprawie zdjęć? - Sięga do kieszeni i wyjmuje portfel. - To moja wizytówka. Proszę o telefon przed jedenastą rano.

 - Dobrze. - Znów uśmiecham się do niego. Perrie oszaleje z radości.

 - Harry!

Niedaleko nas pojawia się Rick. To najmłodszy brat pana Claytona. Przyjechał z Princeton, ale nie spodziewałem się, że go dziś zobaczę.

 - Przepraszam na chwilę eee, panie Tomlinson.

Tomlinson marszczy brwi, gdy odwracam się plecami do niego.

Z Rickiem od zawszę się kumplujemy, dlatego fajnie będzie pogadać z kimś, kto jest normalny, a nie z taką osobą jak przystojny, uwielbiający sprawować kontrole Tomlinson. Rick przytula mnie mocno na powitanie.

 - Harry, tak miło cię widzieć!

 - Cześć, Rick, co słychać? Przyjechałeś na urodziny brata?

 - Tak, dobrze wyglądasz, naprawdę świetnie.

Uśmiecha się szeroko i mierzy mnie bezwstydnym i uważnym spojrzeniem. Wypuszcza mnie z objęć, ale nadal trzyma za ramiona. Zakłopotany nie wiem co robić. Fajnie spotkać się z Rickiem, ale on zachowuje się nazbyt poufale.

Kiedy podnoszę wzrok na Louisa Tomlinsona, stwierdzam że obserwuje nas niczym tygrys swoją zwierzynę, a usta ma zaciśnięte  w obojętną linie. Wygląda tak cholernie dobrze, gdy tak na mnie patrzy. Mimo chłodu w jego spojrzeniu, i tak nie mogę się mu oprzeć. Jego oczy są tak błękitne, jakbym patrzył w ocean.

 - Rick, mam właśnie klienta. Może chciałbyś go poznać?

 - Nie, przepraszam nie mam zbytnio czasu dziś, muszę lecieć.

Lecz kiedy tak stoimy i rozmawiamy podchodzi do nas Louis, a ja próbuje poradzić sobie z wrogością widoczną w oczach Tomlinsona. Widzę jak mierzy go wzrokiem. Co jest kurwa? Z jakiegoś niewiadomego powodu odczuwam potrzebę wyjaśnień. Rick żegna się ze mną i wychodzi ze sklepu z szybkością strusia. Po jego wyjściu patrzę na Tomlinsona i nie potrafię powstrzymać śmiechu. Co to było? I dlaczego chcę mi się śmiać? Chyba z tej jego pewności siebie...

Wbijam na kasę sznurek, kombinezon, taśmę malarską i spinki do kabli.

 - Razem czterdzieści trzy dolary, Louis. - Podnoszę na niego wzrok i od razu tego żałuję. Patrzy na mnie po raz kolejny tym jego hipnotyzującym wzrokiem. Wytrąca mnie to z równowagi. - Życzyłby pan sobie reklamówkę? - pytam, biorąc od niego kartę kredytową.

 - Poproszę, Harry. - Tak cholernie seksownie wypowiada moje imię. H A R R Y. To brzmi tak.. tak... Inaczej. Ledwo jestem w stanie oddychać samodzielnie. W ekspresowym tempie pakuje jego zakupy do aluminiowej torby . - Zadzwoni pan do mnie w sprawie sesji zdjęciowej? - I znowu ten jego "biznesmenowy" głos. Kiwam głową jako odpowiedź i daję mu kartę spowrotem mając nadzieje że już szybko stąd wyjdzie.

 - Świetnie, zatem, do zobaczenia, Harry. - Odwraca się, aby wyjść, po czym się zatrzymuje. - Och, jeszcze jedno, Harry. Jestem naprawdę zadowolony, że panna Edwards nie mogła przeprowadzić tego wywiadu. - Puszcza mi oczko, uśmiecha i wychodzi ze sklepu, przewieszając sobie reklamówkę przez ramie.

A ja jak zwykle nie wiem co się przed chwilą wydarzyło... próbując dojść do siebie, siadam na krześle za ladą i głośno wypuszczam powietrze.

Tak, na pewno. Podoba mi się. Przyznaje to sam sobie. Nie potrafię ukrywać moich uczuć. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Podoba mi się ten mężczyzna, podoba mi się Louis Tomlinson i to bardzo. Ale wiem, że to sprawa przegrana, bo niby co taki mężczyzna widział by we mnie? On na pewno zjawił się tu przez przypadek bo jak by inaczej? No, ale chyba wolno mi go podziwiać z daleka, co nie? Co w tym nieodpowiedniego? A jeśli kogoś znajdę to mógłby mi pomóc w zrobieniu zdjęć Louisowi, będę miał jutro okazję na dalsze podziwianie. Znowu przygryzam wargę i przyłapuje się na tym, że uśmiecham się jak szczeniak z podstawówki śliniący się do jakiejś laski. Muszę zadzwonić do Perrie i wszystko zorganizować.
















 Hey guys! Kolejny rozdział już gotowy! Mamy wielką nadzieję, że się wam spodoba! Piszcie co myślicie i czy jest coś co mogłybyśmy zmienić/poprawić? Do zobaczenia w następnym rozdziale! xxx


środa, 29 lipca 2015

1. Czy jest pan hetero, panie Tomlinson?

Patrze w lustro i krzywię się. Do diaska z tymi włosami, zupełnie się nie chcą układać. I do diaska z Perrie Edwards, która się rozchorowała i każe mi teraz przez to przechodzić "Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami. Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami." Recytując to niczym mantrę, jeszcze raz próbuje podporządkować je szczotce. Wzdycham z irytacją i przyglądam się bladej blondynce z niebieskimi oczami, zbyt dużymi w stosunku do całej twarzy. Blondynka odpowiada mi gniewnym spojrzeniem. Poddaje się. Przeczesuje włosy palcami i mogę jedynie mieć nadzieje, że jakoś się będę prezentować.


Perrie to moja współlokatorka i akurat dzisiaj musiała dopaść ją grypa, jakby nie mogła w jakikolwiek inny dzień. Dlatego też nie jest w stanie przeprowadzić od dawna zaplanowanego wywiadu dla gazety studenckiej z jakimś mega potężnym potentatem przemysłowym, o którym nigdy nie słyszałem. Zgodziłem się więc zrobić to za nią. Musze zakuwać do egzaminów końcowych, dokończyć prace pisemną, no a popołudniu powinienem pojawić się w pracy, ale nie - dzisiaj pokonam dwieście sześćdziesiąt kilometrów do centrum Seattle, aby się spotkać z tym tajemniczym prezesem Tomlinson Enterprises Holdings inc. Czas owego wybitnego przedsiębiorcy i głównego dobroczyńcy naszej uczelni jest niezwykle cenny - znacznie cenniejszy niż mój - niemniej jednak zgodził się udzielić Perrie wywiadu. Nie lada osiągnięcie, tak twierdzi moja współlokatorka. Te jej przeklęte zajęcia dodatkowe.

Perrie siedzi skulona na kanapie w salonie.

- Harry, tak mi przykro. Dziewięć miesięcy zabiegałam o ten wywiad. Sześć kolejnych potrwa ustalanie nowego terminu, a do tego czasu obaj zdążymy skończyć studia. Jako redaktor naczelna nie mogę tego skopać. Proszę - chrypi błagalnie. Jak ona to robi? Nawet chora ślicznie wygląda: jasnoblond włosy są nienaganne, a niebieskie oczy błyszczące, choć nieco zaczerwienione i załzawione. Ignoruję przypływ niepożądanego współczucia.

- Oczywiście. Że pojadę, Perrie. A ty wracaj do łóżka. Przynieść ci nyquil albo tylenol?

- Nyquil. Tu masz pytania i dyktafon. Wystarczy, że wciśniesz przycisk nagrywania, o tutaj. Rób notatki, ja wszystko spiszę.

- Kompletnie nic o nim nie wiem - burczę, bez powodzenie próbując stłumić rosnącą panikę.

- Pytania cie poprowadzą. Jedź już. To długa trasa. Nie chcę, żebyś się spóźnił.

- No dobra, jadę. Kładź się do łóżka. Ugotowałem zupę, później ją sobie odgrzej. - Patrzę na nią z czułością. - Robię to, Perrie, tylko dla ciebie.

- Dobrze. Powodzenie. I dziękuje ci. Jak zawsze ratujesz mi życie.

Biorę torbę na ramie, uśmiecham się cierpko do Perrie, po czym schodzę do samochodu. Nie mogę uwierzyć, że dałem się na to namówić. No ale przecież Perrie jest w czymś takim  mistrzynią. Będzie z niej świetna dziennikarka. Jest elokwentna, zdecydowana, przekonująca, śliczna - no i to moja najlepsza przyjaciółka.

Na drogach panuje niewielki ruch. Wyjeżdżam z Vancouver w stanie Waszyngton i kieruje się w stronę Portland i autostrady I-5. Jest jeszcze wcześnie, a w Seattle muszę być dopiero na drugą. Na szczęście Perrie pożyczyła mi swojego sportowego mercedesa CLLK. Nie jestem pewien czy Tom, mój stary garbus, dałby radę dowieźć mnie na czas. Tom'a fajnie się prowadzi, a kilometry uciekają jedna za drugim, gdy wciskam pedał gazu.

Celem mojej podróży jest centrala globalnego przedsiębiorstwa pana Tomlinsona. To olbrzymi, dwudziestopiętrowy biurowiec, cały z szkła i stali, funkcjonalna fantazja architekta. Nad szklanymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis "Tomlinson House". Na miejsce docieram kwadrans przed drugą. Uff, nie spóźniłem się. Ogarnięty uczuciem ulgi wchodzę do ogromnego budynku - i, szczerze mówiąc onieśmielającego - holu ze szkła, stali i białego piaskowca.

Siedziący za biurkiem z litowego piaskowca bardzo atrakcyjny, zadbany, młody blondyn uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma na sobie najbardziej szykowny garnitur i białą koszulę jakie w życiu widziałem. Wygląda jak spod igły.

- Mam umówione spotkanie z panem Tomlinson. Harry Styles w zastępstwie Perrie Edward.

- Chwileczkę, panie Styles.

Unosi lekko brew, a ja stoję przed nim skrępowany. Zaczynam żałować, że nie pożyczyłem od kumpla garnituru, żeby go włożyć zamiast czarnego T-shirta. W sumie się postarałem i przywdziałem swe jedyne spodnie, białe conversy oraz czarny T-shirt. Dla mnie taki strój jest odpowiedni. Przeczesuje włosy palcami i udaję, że nie czuję onieśmielenia.

-Panna Edwards jest umówiona. Proszę się tu podpisać, panie Styles. Ostatnia winda po prawej stronie, dwudzieste piętro.- Gdy składam podpis, uśmiecha się do mnie uprzejmie, jak nic rozbawiony.

Wręcza mi identyfikator, na którym wielkimi literami napisano GOŚĆ. Uśmiecham się nieco drwiąco. To oczywiste, że jestem gościem, gołym okiem widać. Zupełnie do tego miejsca nie pasuję. Nic nowego, wzdycham w duchu. Dziękuję mu, po czym udaję się w stronę wind, mijając dwóch pracowników ochrony. W dobrze skrojonych czarnych garniturach, wyglądają zdecydowanie bardziej elegancko ode mnie.

Winda w ekspresowym tempie zawozi mnie na dwudzieste piętro. Drzwi rozsuwają się i widzę następny duży hol - ponownie szkło, stal i biały piaskowiec. Staje przed kolejnym biurkiem z piaskowca i kolejnym młodym blondynem odzianym nienagannie w czerń oraz biel i powstający na mój widok.

-Panie Styles, zechcę pan zaczekać tutaj. - Gestem wskazuję kilka krzeseł obitych białą skóra.

Za skórzanymi krzesłami widać sporych rozmiarów przeszkloną sale konferencyjną z dużym stołem z ciemnego drewna, wokół którego stoi co najmniej dwadzieścia krzeseł. Za tym wszystkim znajduje się sięgające od podłogi do sufitu okno z widokiem na Seattle, ciągnącym się aż do zatoki Puget. Ta panorama jest oszałamiająca i przez chwile stoję jak wrośnięty w ziemie. Rany.

Siadam, wyciągam z torby pytania i przeglądam je, w duchu przeklinając Perrie za to że nie dorzuciła choćby krótkiej notki biograficznej. Nic nie wiem na temat mężczyzny, z którym za chwile mam przeprowadzić wywiad. Czy ma lat dziewięćdziesiąt czy trzydzieści. Ta niepewność jest irytująca i znowu zaczynam się denerwować. Nigdy nie przepadałem za rozmowami twarzą w twarz, preferując anonimowość dyskusji grupowej, podczas której mogę siedzieć na końcu sali i nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli mam być szczery, to preferuje własne towarzystwo i czytanie w kampusowej bibliotece jakiegoś brytyjskiego klasyka. A nie nerwowe wiercenie się na krześle w potężnym szklanym gmachu.

Gromię się w duchu. Weź sie w garść, Styles. Sądząc po budynku, który jest zbyt zimny i nowoczesny, uznaje, że Tomlinson ma czterdzieści parę lat: wysportowany, opalony i jasnowłosy, żeby pasować do reszty personelu.

W duźych drzwiach po prawej stronie pojawia się kolejny elegancki, nienagannie ubrany blondyn. O co chodzi z tymi jasnowłosymi facetami jak spod igły? Czy ja trafiłem do Stepford? Robię głęboki wdech i wstaję.

 - Pan Styles? - pyta najnowszy blondyn

 - Tak. - odpowiadam chrypliwie i odkasłuje. - Tak. - Proszę, teraz zabrzmiało to pewniej.

 - Pan Tomlinson za chwilę się z panem spotka.

 - Oczywiście.

 - Zaproponowano panu coś do picia?

 - Eee, nie. - O rety, czy blondyn numer jeden będzie mieć kłopoty?

Blondyn numer dwa marszczy brwi i mierzy spojrzeniem młodego mężczyzne za biurkiem.

 - Co podać? Herbatę, kawę, wodę? - pyta, skupiając uwagę podoknie na mnie.

 - Wodę dziękuje. - Mamroczę.
 
 - Niall, przynieś, proszę, panu Styles szklankę wody. - W jego głosie słychać surową nutę. Niall natychmiast zrywa się z miejsca i śpieszy w stronę dzwi po drugiej stronie drzwi po drugiej stronie holu.

 - Najmocniej przepraszam, panie Styles, Niall to nasz nowy stażysta. Proszę zająć miejsce. Pan Tomlinson zjawi się za pięć minut.

Niall wraca ze szklanką wody z lodem

 - Proszę bardzo, panie Styles.

 - Dziękuje.

Blondyn numer dwa maszeruje do wielkiego biurka, a stukot butów o podłogę z piaskowca roznosi się echem po pomieszczeniu. Siada i oboje wracają do pracy.

Może pan Tomlinson nalega, aby wszyscy jego pracownicy byli blondynami. Zastanawiam się właśnie, czy to zgodne z prawem, kiedy drzwi do gabinetu otwierają się i pojawia się w nich wysoki elegancko ubrany, przystojny Afroamerykanin z krótkimi dredami. Zdecydowanie powinienem był inaczej się ubrać.

Odwraca się i mówi.

 - Golf w tym tygodniu, Tomlinson.

Nie słyszę odpowiedzi. Mężczyzna odwraca się, zauważa mnie i uśmiecha się. Niall zdążył już wyskoczyć zza biurka i wcisnąć przycisk przywołujący windę. Szybkie zrywanie się z krzesła ma opanowane do perfekcji. Denerwuję się bardziej ode mnie!

 - Do widzenia panowie. - Mówi mężczyzna znikając zza drzwiami kabiny.

 - Pan Tomlinson czeka na pana, panie Styles. Proszę wejść. - Mówi blondyn numer dwa. Wstaje i niepewnie próbuje opanować zdenerwowanie. Podnoszę torbę, zostawiam szklankę z wodą i kieruję sie w stronę uchylonych drzwi. - Proszę wchodzić bez pukania. - Uśmiecha się uprzejmie.

Popycham drzwi i w tym samym momencie potykam się o własne nogi, po czym wpadam do gabinetu głową naprzód.

A niech to szlag - Ja i moje dwie lewe nogi! Znajduję się na czworakach w progu gabinetu pana Tomlinsona, a słuszne ręce pomagają mi wstać. Mam ochotę zapaść się pod ziemie. Ale ze mnie niezdara. Sporo wysiłku muszę włożyć w podniesienie wzroku. Ożeż ty - jest taki młody.

 - Prawdę mówiąc sądziłem, że spotkam się z panną Edwards, ale cóż. - Gdy odzyskuje pozycje pionową, wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. - Jestem Louis Tomlinson. Nic się panu nie stało? Usiądzie pan?

Taki młody - i przystojny, bardzo przystojny. Ma na sobie elegancki szary garnitur, białą koszule i czarny krawat. Jest wysoki, ma niesforne włosy w odcieniu brązu i błyszczące niebieskie oczy, których spojrzeniem mierzy mnie uważnie. Dopiero po chwili jestem w stanie odpowiedzieć.

 - Eee, ja... - bąkam. Jeśli ten facet ma więcej niż trzydzieści lat, to ja jestem typetanskim mnichem. Oszołomiony wyciągam dłoń i witamy się uściskiem. Nasze palce się stykają, przez moje ciało przebiega dziwny, przyjemny dreszcz. Pośpiesznie cofam rękę. Wyładowania elektryczne i tyle. Mrugam szybko, a ruchy moich powiek dorównują szybkością biciu mojego serca. - Panna Edwards jest niedysponowana, przysłała więc mnie. Mam nadzieje, że nie przeszkodzi to panu, panie Tomlinson.

 - A panu to...? - Ton głosu ma ciepły i chyba nawet rozbawiony, choć trudno to ocienić, gdyż wyraz jego twarzy pozostaje niewzruszony. Sprawia wrażenie umiarkowanie zainteresowanego, ale przede wszystkim bije jego uprzejmość.

 - Harry Styles. Studiuje literaturę angielską razem z Perrie, eee... Perrie... pannom Edwards na Uniwersytecie Stanu Waszyngton.

 - Rozumiem. - rzuca zwięźle. Wydaję mi się, że przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale nie mam pewności. - Może usiądziemy? - Gestem wskazuje na obitą na obitą białą skórą kanapę w kształcie litery L.

Ten gabinet jest stanowczo zbyt duży dla jednej osoby. Na przeciwko sięgający od podłogi do sufitu okien stoi wielkie nowoczesne biurko z ciemnego drewna, wokół którego zasiąść sześć osób. Z takiego samego drewna wykonano ławę stojącą obok kanapy. Wszystko inne jest białe: sufit, podłoga i ściany. Na jednej z nich tej z drzwiami, wisi mozaika niewielkich obrazów, w sumie trzydziestu sześciu, ułożonych w kwadrat. Są śliczne - Przedstawiają zwyczajne, zapomniane przedmioty, namalowane z taką dbałością o szczegóły, że wyglądają jak fotografia. Powieszone razem zapierają dech w piersiach.

 - Miejscowy malarz. Trouton. - Wyjaśnia Tomlinson, kiedy dostrzega, na co patrze.

 - Są piękne. Zwyczajność zmieniają w nadzwyczajność. - Rzucam zaintrygowany zarówno nim, jak i obrazami.

Przekrzywia głowę i przygląda mi się z uwagą.

 - W pełni się z panem zgadzam, panie Styles. - Odpowiada cicho, a ja z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu oblewam się rumieńcem.

Nie licząc obrazów, reszta gabinetu jest zimna, czysta i beznamiętna. Zastanawiam się, czy odzwierciedla to osobowość tego adinosa, który z gracją zajmuje jeden z białych skórzanych foteli naprzeciwko mnie. Potrząsam głową, zaniepokojony biegiem swoich myśl, i wyjmuję z torby pytania Perrie. Następnie kładę na lawie dyktafon, który oczywiście najpierw dwa razy ląduje na podłodze. Tomlinson nic nie mówi, cierpliwie - mam nadzieję - czekając, gdy tymczasem mnie ogarnia coraz większe zażenowanie. Kiedy zbieram się na odwagę i podnoszę wzrok, dostrzegam, że mnie obserwuje. Jedna ręka leży swobodnie na kolanach, druga podpiera brodę i przesuwa palcem wskazującym po ustach. Chyba próbuje powstrzymać uśmiech.

 - Przepraszam. - Bąkam. - Nie jestem do tego przyzwyczajony.

 - Ależ proszę się nie śpieszyć, panie Styles.

 - Nie będzie panu przeszkadzać, jeśli nagram pańskie odpowiedzi?

 - Teraz mnie pan o to pyta? Po tym, jak zadał sobie pan tyle trudu, aby umieścić na ławie dyktafon?

Rumienie się. Przekomarza się ze mną? Oby. Mrugam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, a on chyba się nade mną lituje, ponieważ stwierdza:

 - Nie będzie mi to przeszkadzać.

 - Czy Perrie, to znaczy panna Edwards, wyjaśniła cel tego wywiadu?

 - Tak. Ma się pojawić w kolejnym, ostatnim w tym roku akademickim numerze gazety studenckiej, ponieważ to ja mam wręczać absolwentą dyplomy.

Oh! To dla mnie nowość i zaintrygowany jestem faktem, że ktoś nie wiele ode mnie starszy - okej, może z sześć lat lub około tego i okej, odnoszący niesamowite sukcesy, no ale jednak młody - wręcza mi dyplom ukończenia studiów. Marszczy brwi, próbując się ponownie skoncentrować na wyznaczonym zadaniu.

 - Świetnie. - Przełykam nerwowo śline. - Mam kilka pytać, panie Tomlinson. - Zatykam niesforny lok za ucho.

 - Tego właśnie oczekiwałem. - Mówi, zachowując śmiertelną powagę.

Natrząsa się ze mnie. Gdy dociera to do mnie, policzki zaczynają mi płonąć i prostuje się, aby wydać się wyższym i bardziej onieśmielającym. Wciskając guzik w dyktafonie, próbując wyglądać jak profesjonalista.

 - Jest pan bardzo młody jak na osobę, której udało się stworzyć takie imperium. Czemu zawdzięcza pan swój sukces? - Podnoszę na niego wzrok. Co prawda uśmiecha się, ale sprawia wrażenie nieco rozczarowanego.

 - Biznes to ludzie, panie Styles, a mnie świetnie wychodzi ich ocena. Wiem, jak pracują, co poprawia ich wyniki, co nie, co ich inspiruje i jak ich motywować. Zatrudniam wyjątkowy zespół i sowicie go wynagradzam. - Przeszywa mnie spojrzeniem niebieskich oczu. - Żywię przekonanie, że aby osiągnąć sukces w jakiejś dziedzinie, trzeba stać się w niej mistrzem, poznać ją na wylot, każdy najmniejszy szczegół. Ciężko nad tym pracuje. Podejmuję decyzje, kierując się logiką i faktami. Instynkt pozwala mi dostrzec dobry pomysł i zająć się nim, a także zgromadzić dobrych ludzi. W tym właśnie sedno: wszystko zawsze się sprowadza do dobrych ludzi.

 - Może ma pan po prostu szczęście - To nie znajduję się na liście Perrie. Ale on jest taki arogancki. Przez chwilę w jego oczach widzę zaskoczenie.

- Nie uznaję czegoś takiego jak szczęście czy traf, panie Styles. Wygląda na to, że im ciężej pracuję, tym więcej mam szczęścia. Naprawdę wszystko jest uzależnione od tego, czy ma się w zespole odpowiednich ludzi i czy należycie pożytkuje się ich energie. To chyba Harvey Firestone powiedział, że ludzki rozwój to najważniejsze powołanie przywództwa.

 - Widać, że lubi pan rządzić. - Te słowa wydostają się z moich ust bez mojej wiedzy.

 - Och, sprawuje kontrole we wszystkich dziedzinach życia, panie Styles. - Mówi, ale jego uśmiech pozbawiony jest wesołości. Patrze na niego, a on odpowiada mi spojrzeniem bacznym i beznamiętnym. Serce zaczyna szybciej mi bić a policzki znowu oblewa rumieniec.

Czemu mnie tak wytrąca z równowagi? Może to kwestia jego atrakcyjności? Przeszywającego spojrzenia? Sposobu w jakim palec wskazujący przesuwa po dolnej wardze? Naprawdę mógłby przestać tak robić.

 - Poza tym ogromną władzę człowiek zdobywa wtedy, gdy przekona samego siebie, iż urodził się po to, aby sprawować kontrole - kontynuuje gładko.

 - Uważa pan, że ma ogromną władzę? - Normalnie obsesja na punkcie sprawowania kontroli.

 - Mam cztery tysiące pracowników, panie Styles. Zapewnia mi to swoiste poczucie odpowiedzialności, władzy, jeśli takie określenie bardziej panu odpowiada. Gdybym podjął decyzje że już mnie nie interesuje branża telekomunikacyjna i sprzedałbym firmę, po mniej więcej miesiącu dwadzieścia tysięcy ludzi miałoby problem ze spłatą hipoteki.

Moje usta same się otwierają. Jego brak pokory wprawia mnie w osłupienie.

 - Nie musi pan odpowiadać przed zarządem? - Pytam zdegustowany.

 - Jestem właścicielem mojej firmy. Nie muszę odpowiadać przed zarządem. - Unosi brew. Czerwienieje. Oczywiście wiedziałbym to, gdybym zebrał choć trochę informacji na jego temat. Ale, cholera, strasznie jest arogancki. Zmieniam taktykę.

 - Inwestuje pan w produkcie przemysłowym. Co jest tego powodem? - Pytam. Dlaczego w jego towarzystwie czuję się taki skrępowany?

 - Lubię budować różne rzeczy. Lubię wiedzieć jak wszystko działa: na jakiej zasadzie, jak to założyć i rozłożyć. Poza tym kocham statki. Cóż mogę powiedzieć.

 - Mam wrażenie, jakby mówiło to pańskie serce, a nie logika i fakty.

Dostrzegam drgnięcie koncika jego ust. Wpatruję się we mnie bacznie.

 - Możliwe. Choć niektórzy powiedzieliby, że ja nie mam serca

 - A czemu mieliby tak mówić?

 - Bo dobrze mnie znają. - Wykrzywia usta w cierpkim uśmiechu.

 - Czy pańscy przyjaciele powiedzieliby, że łatwo pana poznać? - I natychmiast żałuję tego pytania. Nie ma go na liście Perrie.

 - Mocno bronię swojej prywatności, panie Styles. Rzadko udzielam wywiadów.

 - Dlaczego więc na ten się pan zgodził?

 - Ponieważ jestem dobroczyńcą waszej uczelni, no i prawdzie powiedziawszy, panna Edwards nie pozwalała sie zbyć. Bez końca wierciła dziurę w brzuchu moim ludziom z PR. A ja podziwiam tego rodzaju upór.

Wiem, jak uparta potrafi być Perrie. Dlatego właśnie siedzie tutaj i kule się pod badawczym spojrzeniem Tomlinsona, gdy tymczasem powinienem zakuwać do egzaminów.

 - Inwestuje pan także w technologie rolnicze. Skąd pańskie zainteresowanie tą akurat branżą?

 - Nie da się jeść pieniędzy, panie Styles, a zbyt wielu ludzi na tej planecie jest niedożywionych.

 - Bardzo filantropijne podejście. Czy to właśnie jest pańską pasją? Nakarmienie biednych tego świata?

Wzrusza niezobowiązująco ramionami.

 - To całkiem niezły biznes. - Stwierdza, choć mnie się wydaję, że nie mówi tego szczerze. Jaki to ma sens: karmienie biednych tego świata? Nie widzę w tym żadnych korzyści finansowych. Zerkam na kolejne pytanie, skoncentrowany tym, co usłyszałem.

 - Ma pan swoją filozofie? A jeśli tak, to jaką?

 - Nie mam filozofii jako takiej. Może jedynie zasadę przewodnią, słowa Andrew Carnegiego: "Ten, kto posiądzie umiejętność władania własnym umysłem, może objąć w posiadanie wszystko inne, do czego ma słuszne prawo". Z determinacją dążę do celu. Lubie kontrole zarówno nad samym sobą, jak i nad tymi, którzy mnie otaczają.

 - A więc chce pan obejmować rzeczy w posiadanie. - Ależ z niego "kontroler".

 - Chcę zasługiwać na to, aby je posiadać, ale owszem tak to można ująć.

 - Mówi pan jak konsument pierwszej wody.

 - Bo nim jestem.

Uśmiecha się, ale uśmiech nie dociera oczu. Po raz kolejny nie pasuje to do kogoś, kto chcę nakarmić świat, nie potrafię się więc oprzeć wrażeniu, że mówimy o czymś innym, tyle że nie mam pojęcia o czym. Przełykam ślinę. Panująca w gabinecie temperatura uległa podwyższeniu, a może tylko ja tak to odczuwam. Chciałbym już mieć ten wywiad za sobą. Chyba zgromadziłem dość materiału dla Perrie, no nie? Zerkam na kolejne pytanie.

 - Został pan adoptowany. Jak dalece ukształtowało to pański charakter? - Och, to akurat pytanie osobiste. Patrze na swojego rozmówce, mając nadzieję, że go nie uraziłem. Marszczy czoło.

 - Nie jestem w stanie tego określić.

Zaintrygował mnie.

 - Ile miał pan lat w momencie adopcji?

 - To fakt powszechnie znany, panie Styles. - W jego głosie pobrzmiewa surowość. Ponownie oblewam się rumieńcem. Cholera. Gdybym wiedział, że będę przeprowadzać ten wywiad, to oczywiste, że lepiej bym się przygotował. Szybko zmieniam temat.

 - Dla pracy poświęca pan życie rodzinne.

 - To nie jest pytanie. - Rzuca krótko.

 - Przepraszam. - Czuję się jak zbesztane dziecko. Próbuje raz jeszcze. - Czy musi pan poświęcać dla pracy życie rodzinne?

 - Mam rodzinę. Mam brata i siostrę, i kochających rodziców. Nie interesuje mnie powiększanie tej rodziny.

 - Jest pan hetero, panie Tomlinson?

Wciąga głośne powietrze, a ja kule się z zażenowaniem. Cholera. Jak mogłem nie zastosować czegoś w rodzaju filtra, tylko od razu głośno to przeczytać? Jak mam mu powiedzieć, że ja jedynie czytam pytania? Cholerna Perrie i jej ciekawość!

 - Nie, Harry, nie jestem. - Unosi brwi, a w jego oczach pojawia się chłodny błysk. Nie wygląda na zadowolonego. Gdyby tylko wiedział, że ja też nie jestem...

 - Bardzo przepraszam. To, eee... jest tu napisane. - Po raz pierwszy wypowiedział moje imię. Szybciej biję mi serce, a policzki znowu czerwienieją. Nerwowym gestem przeczesuje włosy palcami.

Tomlinson przechyla głowę.

 - To nie są pana pytania?

Krew odpływa mi z twarzy. O nie.

 - Eee... nie. Perrie, panna Edwards, to ona je przygotowała.

 - Pracujecie razem w gazecie studenckiej? - Cholera jasna! Nie mam nic wspólnego z tą gazetą. To zajęcia dodatkowe Perrie, nie moje. Twarz mi płonie.

 - Nie. To moja współlokatorka

W zamyśleniu gładzi się po brodzie, przyglądając mi się uważnie.

 - Zaoferował się pan, że przeprowadzi ten wywiad? - Pyta niebezpiecznym cichym głosem.

 Chwileczkę, kto ma komu zadawać pytania? Jego spojrzenie przewierca mnie na wylot, a ja zmuszony jestem powiedzieć prawdę.

 - Zostałem oddelegowany. Perrie jest chora. - Mówię przepraszająco.

 - To wiele wyjaśnia.

Rozlega się pukanie do drzwi i do gabinetu wsuwa głowę blondyn numer dwa.

 - Panie Tomlinson, przepraszam, że przeszkadzam, ale za dwie minuty ma pan kolejne spotkanie.

 - Jeszcze nie skończyliśmy, Luke. Odwołaj, proszę, to spotkanie.

Luke waha się, wpatrując się w niego. Sprawia wrażenie zagubionego. Tomlinson odwraca powoli głowę w jego stronę i unosi brwi. Mężczyzna oblewa się pąsowym rumieńcem. Uff, nie tylko ja tak mam.

 - Oczywiście, panie Tomlinson - Bąka, po czym zamyka za sobą drzwi.

Mój rozmówca marszczy brwi, a następnie skupia uwagę z powrotem na mnie.

 - Na czym skończyliśmy, panie Styles?

Oh, a więc wracamy do "pana Styles"

 - Ja naprawdę nie chcę w niczym panu przeszkadzać.

 - Chciałbym dowiedzieć się czegoś na pana temat. Dla wyrównania rachunków. - W jego niebieskich oczach błyszczy ciekawość. Kurde i jeszcze raz kurde. Po co mu to? Opiera łokcie na poręczach fotela, a palce krzyżuje na wysokości ust. Jego usta są bardzo... rozpraszające. Przełykam ślinę.

 - Nie wiele tego jest. - Mówię, rumieniąc się po raz enty.

 - Co ma pan w planach po ukończeniu studiów?

Wzruszam ramionami, zakłopotany jego zainteresowaniem. Jechać do Seattle z Perrie, znaleźć pracę. Tak naprawdę nie wybiegam zbytnio myślami w przyszłość.

 - Jeszcze nie poczyniłem planów, panie Tomlinson. Na razie muszę zdać egzaminy końcowe. - Do których powinienem się teraz przygotowywać, a nie siedzieć w tym okazałym, eleganckim, sterylnym gabinecie, kuląc się pod twoim badawczym spojrzeniem.

 - Mamy tutaj doskonały program dla stażystów. - Mówi cicho. Unoszę z zaskoczeniem brwi. Proponuję mi pracę?

 - Oh, będę miał to na uwadze. - Dukam skonfundowany. - Choć nie jestem pewien czyżbym, tutaj pasował - O nie znowu. Myślę na głos.

 - Dlaczego pan tak uważa? - zaintrygowany przechyla głowę na bok, a przez jego twarz coś na kształt uśmiechu.

 - To chyba oczywiste. - Jestem niezgrabny, mało elegancki i nie ma włosów w kolorze blond.

 - Dla mnie nie.

Już się nie uśmiecha i nagle czuję skurcz jakichś dziwnych mięśni w brzuchu. Pochylam głowę i nie widzącym wzrokiem wpatruję się w zaplecione palce. Co się dzieję? Muszę stąd wyjść, natychmiast. Wyciągam rękę po dyktafon.

 - Może odprowadzić pana? - Pyta.

 - Jestem pewien, że ma pan zbyt wiele zajęć, panie Tomlinson, a mnie czeka długa droga.

 - Wraca pan do Vancouver? - W jego głosie słychać zaskoczenie, a nawet niepokój. Zerka w stronę okna. Zdążyło się rozpadać. - Cóż, proszę zachować ostrożność. - Ton ma surowy, autorytarny. - Czemu miało by go to obchodzić? - Otrzymał pan wszystko, co trzeba? - Dodaję.

 - Tak, proszę pana. - Odpowiadam, rzucając dyktafon do torby. On mruży oczy z namysłem. - Dziękuję za rozmowę, panie Tomlinson.

 - Cała przyjemność po mojej stronie. - Jak zawsze uprzejmy.

 Gdy wstaję, on także podnosi się z fotela i wyciąga rękę.

 - Do zobaczenia, panie Styles. - I brzmi to jak wyzwanie albo groźba, nie mam pewności. Marszczy brwi. Do zobaczenia? Ponownie ujmuję jego dłoń, zdumiony tym, że nadal przeskakują między nami te dziwne iskry. To pewnie nerwy.

 - Panie Tomlinson. - Kiwam głową

Sprężystym krokiem pochodzi do drzwi i otwiera je na oścież.

 - Chcę dopilnować, aby nic się panu nie stało, panie Styles. - Uśmiecha się lekko. To oczywiste, że czyni aluzję do mojego mało eleganckiego wkroczenia do gabinetu . Oblewam się rumieńcem.

 - Jest pan bardzo uprzejmy, panie Tomlinson - Warczę, a jego uśmiech staję się szerszy. Fajnie, że uważasz mnie za zabawnego, wściekam się w duchu, wychodząc do holu. Ku memu zaskoczeniu sam też wychodzi. Luke i Niall unoszą głowy znad biurek również zdziwieni.

 - Miał pan jakiś płaszcz?

 - Nie. - Pan Tomlinson długim palcem wskazującym wciska guzik przywołujący windę i stoimy, czekając - ja skrępowany, on obojętnie opanowany. Drzwi rozsuwają się i wchodzę natychmiast do kabiny, desperacko pragnąc stąd uciec. Naprawdę muszę się wydostać z tego miejsca. kiedy odwracam się, widzę, że Tomlinson opiera się jedną ręką o ścianę przy windzie. Naprawdę jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Mocno mnie to rozprasza. Przewierca mnie swoimi niebieskimi oczami.

 - Harry, - Mówi tytułem pożegnania.

 - Louis. - Odpowiadam. I litościwie zamykają się drzwi.

  


















Witamy w pierwszym rozdziale! Mamy nadzieję, że wam się spodobał i do zobaczenia w następnych, oczywiście, jeśli chcecie dowiadywać się o kolejnych rozdziałach to zapraszamy na nasz twitter


https://twitter.com/50shadesofloux   i fanpage na instagramie! https://instagram.com/50shadesoftomlinsonx/



wtorek, 28 lipca 2015

Prolog.

Młody, niewinny student literatury Harry Styles jedzie w zastępstwie współlokatorki przeprowadzić wywiad dla gazety studenckiej z przystojnym i zamożnym Louisem Tomlinsonem. Mężczyzna od początku spotkania fascynuje go i onieśmiela. W powietrzu wisi coś elektryzującego, czego chłopak nie potrafi nazwać. Z prawdziwą ulgą kończy rozmowę i postanawia zapomnieć o intrygującym mężczyźnie. Plan jednak się nie powodzi, ponieważ Louis Tomlinson zjawia się nazajutrz w sklepie, w którym Harry pracuje. Przypadek? I do tego proponuje kolejne spotkanie. W tym miejscu kończy się love story, choć młody, niedoświadczony chłopak nie wie jeszcze, że Louis Tomlinson opętany jest potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jego na własnych, dość niezwykłych warunkach.

Czy chłopak podpisze tajemniczą umowę, której warunki napawają go strachem i fascynacją? Jaki sekret skrywa przeszłość Louisa i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony? 

Zapraszamy na niesamowity fan fiction o Larrym! Mamy nadzieję że wam się spodoba! I zapraszamy do dalszego czytania kolejnych rozdziałów i obserwowania bloga! xxx