środa, 29 lipca 2015

1. Czy jest pan hetero, panie Tomlinson?

Patrze w lustro i krzywię się. Do diaska z tymi włosami, zupełnie się nie chcą układać. I do diaska z Perrie Edwards, która się rozchorowała i każe mi teraz przez to przechodzić "Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami. Nie mogę się kłaść z mokrymi włosami." Recytując to niczym mantrę, jeszcze raz próbuje podporządkować je szczotce. Wzdycham z irytacją i przyglądam się bladej blondynce z niebieskimi oczami, zbyt dużymi w stosunku do całej twarzy. Blondynka odpowiada mi gniewnym spojrzeniem. Poddaje się. Przeczesuje włosy palcami i mogę jedynie mieć nadzieje, że jakoś się będę prezentować.


Perrie to moja współlokatorka i akurat dzisiaj musiała dopaść ją grypa, jakby nie mogła w jakikolwiek inny dzień. Dlatego też nie jest w stanie przeprowadzić od dawna zaplanowanego wywiadu dla gazety studenckiej z jakimś mega potężnym potentatem przemysłowym, o którym nigdy nie słyszałem. Zgodziłem się więc zrobić to za nią. Musze zakuwać do egzaminów końcowych, dokończyć prace pisemną, no a popołudniu powinienem pojawić się w pracy, ale nie - dzisiaj pokonam dwieście sześćdziesiąt kilometrów do centrum Seattle, aby się spotkać z tym tajemniczym prezesem Tomlinson Enterprises Holdings inc. Czas owego wybitnego przedsiębiorcy i głównego dobroczyńcy naszej uczelni jest niezwykle cenny - znacznie cenniejszy niż mój - niemniej jednak zgodził się udzielić Perrie wywiadu. Nie lada osiągnięcie, tak twierdzi moja współlokatorka. Te jej przeklęte zajęcia dodatkowe.

Perrie siedzi skulona na kanapie w salonie.

- Harry, tak mi przykro. Dziewięć miesięcy zabiegałam o ten wywiad. Sześć kolejnych potrwa ustalanie nowego terminu, a do tego czasu obaj zdążymy skończyć studia. Jako redaktor naczelna nie mogę tego skopać. Proszę - chrypi błagalnie. Jak ona to robi? Nawet chora ślicznie wygląda: jasnoblond włosy są nienaganne, a niebieskie oczy błyszczące, choć nieco zaczerwienione i załzawione. Ignoruję przypływ niepożądanego współczucia.

- Oczywiście. Że pojadę, Perrie. A ty wracaj do łóżka. Przynieść ci nyquil albo tylenol?

- Nyquil. Tu masz pytania i dyktafon. Wystarczy, że wciśniesz przycisk nagrywania, o tutaj. Rób notatki, ja wszystko spiszę.

- Kompletnie nic o nim nie wiem - burczę, bez powodzenie próbując stłumić rosnącą panikę.

- Pytania cie poprowadzą. Jedź już. To długa trasa. Nie chcę, żebyś się spóźnił.

- No dobra, jadę. Kładź się do łóżka. Ugotowałem zupę, później ją sobie odgrzej. - Patrzę na nią z czułością. - Robię to, Perrie, tylko dla ciebie.

- Dobrze. Powodzenie. I dziękuje ci. Jak zawsze ratujesz mi życie.

Biorę torbę na ramie, uśmiecham się cierpko do Perrie, po czym schodzę do samochodu. Nie mogę uwierzyć, że dałem się na to namówić. No ale przecież Perrie jest w czymś takim  mistrzynią. Będzie z niej świetna dziennikarka. Jest elokwentna, zdecydowana, przekonująca, śliczna - no i to moja najlepsza przyjaciółka.

Na drogach panuje niewielki ruch. Wyjeżdżam z Vancouver w stanie Waszyngton i kieruje się w stronę Portland i autostrady I-5. Jest jeszcze wcześnie, a w Seattle muszę być dopiero na drugą. Na szczęście Perrie pożyczyła mi swojego sportowego mercedesa CLLK. Nie jestem pewien czy Tom, mój stary garbus, dałby radę dowieźć mnie na czas. Tom'a fajnie się prowadzi, a kilometry uciekają jedna za drugim, gdy wciskam pedał gazu.

Celem mojej podróży jest centrala globalnego przedsiębiorstwa pana Tomlinsona. To olbrzymi, dwudziestopiętrowy biurowiec, cały z szkła i stali, funkcjonalna fantazja architekta. Nad szklanymi drzwiami metalowe litery tworzą dyskretny napis "Tomlinson House". Na miejsce docieram kwadrans przed drugą. Uff, nie spóźniłem się. Ogarnięty uczuciem ulgi wchodzę do ogromnego budynku - i, szczerze mówiąc onieśmielającego - holu ze szkła, stali i białego piaskowca.

Siedziący za biurkiem z litowego piaskowca bardzo atrakcyjny, zadbany, młody blondyn uśmiecha się do mnie uprzejmie. Ma na sobie najbardziej szykowny garnitur i białą koszulę jakie w życiu widziałem. Wygląda jak spod igły.

- Mam umówione spotkanie z panem Tomlinson. Harry Styles w zastępstwie Perrie Edward.

- Chwileczkę, panie Styles.

Unosi lekko brew, a ja stoję przed nim skrępowany. Zaczynam żałować, że nie pożyczyłem od kumpla garnituru, żeby go włożyć zamiast czarnego T-shirta. W sumie się postarałem i przywdziałem swe jedyne spodnie, białe conversy oraz czarny T-shirt. Dla mnie taki strój jest odpowiedni. Przeczesuje włosy palcami i udaję, że nie czuję onieśmielenia.

-Panna Edwards jest umówiona. Proszę się tu podpisać, panie Styles. Ostatnia winda po prawej stronie, dwudzieste piętro.- Gdy składam podpis, uśmiecha się do mnie uprzejmie, jak nic rozbawiony.

Wręcza mi identyfikator, na którym wielkimi literami napisano GOŚĆ. Uśmiecham się nieco drwiąco. To oczywiste, że jestem gościem, gołym okiem widać. Zupełnie do tego miejsca nie pasuję. Nic nowego, wzdycham w duchu. Dziękuję mu, po czym udaję się w stronę wind, mijając dwóch pracowników ochrony. W dobrze skrojonych czarnych garniturach, wyglądają zdecydowanie bardziej elegancko ode mnie.

Winda w ekspresowym tempie zawozi mnie na dwudzieste piętro. Drzwi rozsuwają się i widzę następny duży hol - ponownie szkło, stal i biały piaskowiec. Staje przed kolejnym biurkiem z piaskowca i kolejnym młodym blondynem odzianym nienagannie w czerń oraz biel i powstający na mój widok.

-Panie Styles, zechcę pan zaczekać tutaj. - Gestem wskazuję kilka krzeseł obitych białą skóra.

Za skórzanymi krzesłami widać sporych rozmiarów przeszkloną sale konferencyjną z dużym stołem z ciemnego drewna, wokół którego stoi co najmniej dwadzieścia krzeseł. Za tym wszystkim znajduje się sięgające od podłogi do sufitu okno z widokiem na Seattle, ciągnącym się aż do zatoki Puget. Ta panorama jest oszałamiająca i przez chwile stoję jak wrośnięty w ziemie. Rany.

Siadam, wyciągam z torby pytania i przeglądam je, w duchu przeklinając Perrie za to że nie dorzuciła choćby krótkiej notki biograficznej. Nic nie wiem na temat mężczyzny, z którym za chwile mam przeprowadzić wywiad. Czy ma lat dziewięćdziesiąt czy trzydzieści. Ta niepewność jest irytująca i znowu zaczynam się denerwować. Nigdy nie przepadałem za rozmowami twarzą w twarz, preferując anonimowość dyskusji grupowej, podczas której mogę siedzieć na końcu sali i nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli mam być szczery, to preferuje własne towarzystwo i czytanie w kampusowej bibliotece jakiegoś brytyjskiego klasyka. A nie nerwowe wiercenie się na krześle w potężnym szklanym gmachu.

Gromię się w duchu. Weź sie w garść, Styles. Sądząc po budynku, który jest zbyt zimny i nowoczesny, uznaje, że Tomlinson ma czterdzieści parę lat: wysportowany, opalony i jasnowłosy, żeby pasować do reszty personelu.

W duźych drzwiach po prawej stronie pojawia się kolejny elegancki, nienagannie ubrany blondyn. O co chodzi z tymi jasnowłosymi facetami jak spod igły? Czy ja trafiłem do Stepford? Robię głęboki wdech i wstaję.

 - Pan Styles? - pyta najnowszy blondyn

 - Tak. - odpowiadam chrypliwie i odkasłuje. - Tak. - Proszę, teraz zabrzmiało to pewniej.

 - Pan Tomlinson za chwilę się z panem spotka.

 - Oczywiście.

 - Zaproponowano panu coś do picia?

 - Eee, nie. - O rety, czy blondyn numer jeden będzie mieć kłopoty?

Blondyn numer dwa marszczy brwi i mierzy spojrzeniem młodego mężczyzne za biurkiem.

 - Co podać? Herbatę, kawę, wodę? - pyta, skupiając uwagę podoknie na mnie.

 - Wodę dziękuje. - Mamroczę.
 
 - Niall, przynieś, proszę, panu Styles szklankę wody. - W jego głosie słychać surową nutę. Niall natychmiast zrywa się z miejsca i śpieszy w stronę dzwi po drugiej stronie drzwi po drugiej stronie holu.

 - Najmocniej przepraszam, panie Styles, Niall to nasz nowy stażysta. Proszę zająć miejsce. Pan Tomlinson zjawi się za pięć minut.

Niall wraca ze szklanką wody z lodem

 - Proszę bardzo, panie Styles.

 - Dziękuje.

Blondyn numer dwa maszeruje do wielkiego biurka, a stukot butów o podłogę z piaskowca roznosi się echem po pomieszczeniu. Siada i oboje wracają do pracy.

Może pan Tomlinson nalega, aby wszyscy jego pracownicy byli blondynami. Zastanawiam się właśnie, czy to zgodne z prawem, kiedy drzwi do gabinetu otwierają się i pojawia się w nich wysoki elegancko ubrany, przystojny Afroamerykanin z krótkimi dredami. Zdecydowanie powinienem był inaczej się ubrać.

Odwraca się i mówi.

 - Golf w tym tygodniu, Tomlinson.

Nie słyszę odpowiedzi. Mężczyzna odwraca się, zauważa mnie i uśmiecha się. Niall zdążył już wyskoczyć zza biurka i wcisnąć przycisk przywołujący windę. Szybkie zrywanie się z krzesła ma opanowane do perfekcji. Denerwuję się bardziej ode mnie!

 - Do widzenia panowie. - Mówi mężczyzna znikając zza drzwiami kabiny.

 - Pan Tomlinson czeka na pana, panie Styles. Proszę wejść. - Mówi blondyn numer dwa. Wstaje i niepewnie próbuje opanować zdenerwowanie. Podnoszę torbę, zostawiam szklankę z wodą i kieruję sie w stronę uchylonych drzwi. - Proszę wchodzić bez pukania. - Uśmiecha się uprzejmie.

Popycham drzwi i w tym samym momencie potykam się o własne nogi, po czym wpadam do gabinetu głową naprzód.

A niech to szlag - Ja i moje dwie lewe nogi! Znajduję się na czworakach w progu gabinetu pana Tomlinsona, a słuszne ręce pomagają mi wstać. Mam ochotę zapaść się pod ziemie. Ale ze mnie niezdara. Sporo wysiłku muszę włożyć w podniesienie wzroku. Ożeż ty - jest taki młody.

 - Prawdę mówiąc sądziłem, że spotkam się z panną Edwards, ale cóż. - Gdy odzyskuje pozycje pionową, wyciąga w moją stronę smukłą dłoń. - Jestem Louis Tomlinson. Nic się panu nie stało? Usiądzie pan?

Taki młody - i przystojny, bardzo przystojny. Ma na sobie elegancki szary garnitur, białą koszule i czarny krawat. Jest wysoki, ma niesforne włosy w odcieniu brązu i błyszczące niebieskie oczy, których spojrzeniem mierzy mnie uważnie. Dopiero po chwili jestem w stanie odpowiedzieć.

 - Eee, ja... - bąkam. Jeśli ten facet ma więcej niż trzydzieści lat, to ja jestem typetanskim mnichem. Oszołomiony wyciągam dłoń i witamy się uściskiem. Nasze palce się stykają, przez moje ciało przebiega dziwny, przyjemny dreszcz. Pośpiesznie cofam rękę. Wyładowania elektryczne i tyle. Mrugam szybko, a ruchy moich powiek dorównują szybkością biciu mojego serca. - Panna Edwards jest niedysponowana, przysłała więc mnie. Mam nadzieje, że nie przeszkodzi to panu, panie Tomlinson.

 - A panu to...? - Ton głosu ma ciepły i chyba nawet rozbawiony, choć trudno to ocienić, gdyż wyraz jego twarzy pozostaje niewzruszony. Sprawia wrażenie umiarkowanie zainteresowanego, ale przede wszystkim bije jego uprzejmość.

 - Harry Styles. Studiuje literaturę angielską razem z Perrie, eee... Perrie... pannom Edwards na Uniwersytecie Stanu Waszyngton.

 - Rozumiem. - rzuca zwięźle. Wydaję mi się, że przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale nie mam pewności. - Może usiądziemy? - Gestem wskazuje na obitą na obitą białą skórą kanapę w kształcie litery L.

Ten gabinet jest stanowczo zbyt duży dla jednej osoby. Na przeciwko sięgający od podłogi do sufitu okien stoi wielkie nowoczesne biurko z ciemnego drewna, wokół którego zasiąść sześć osób. Z takiego samego drewna wykonano ławę stojącą obok kanapy. Wszystko inne jest białe: sufit, podłoga i ściany. Na jednej z nich tej z drzwiami, wisi mozaika niewielkich obrazów, w sumie trzydziestu sześciu, ułożonych w kwadrat. Są śliczne - Przedstawiają zwyczajne, zapomniane przedmioty, namalowane z taką dbałością o szczegóły, że wyglądają jak fotografia. Powieszone razem zapierają dech w piersiach.

 - Miejscowy malarz. Trouton. - Wyjaśnia Tomlinson, kiedy dostrzega, na co patrze.

 - Są piękne. Zwyczajność zmieniają w nadzwyczajność. - Rzucam zaintrygowany zarówno nim, jak i obrazami.

Przekrzywia głowę i przygląda mi się z uwagą.

 - W pełni się z panem zgadzam, panie Styles. - Odpowiada cicho, a ja z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu oblewam się rumieńcem.

Nie licząc obrazów, reszta gabinetu jest zimna, czysta i beznamiętna. Zastanawiam się, czy odzwierciedla to osobowość tego adinosa, który z gracją zajmuje jeden z białych skórzanych foteli naprzeciwko mnie. Potrząsam głową, zaniepokojony biegiem swoich myśl, i wyjmuję z torby pytania Perrie. Następnie kładę na lawie dyktafon, który oczywiście najpierw dwa razy ląduje na podłodze. Tomlinson nic nie mówi, cierpliwie - mam nadzieję - czekając, gdy tymczasem mnie ogarnia coraz większe zażenowanie. Kiedy zbieram się na odwagę i podnoszę wzrok, dostrzegam, że mnie obserwuje. Jedna ręka leży swobodnie na kolanach, druga podpiera brodę i przesuwa palcem wskazującym po ustach. Chyba próbuje powstrzymać uśmiech.

 - Przepraszam. - Bąkam. - Nie jestem do tego przyzwyczajony.

 - Ależ proszę się nie śpieszyć, panie Styles.

 - Nie będzie panu przeszkadzać, jeśli nagram pańskie odpowiedzi?

 - Teraz mnie pan o to pyta? Po tym, jak zadał sobie pan tyle trudu, aby umieścić na ławie dyktafon?

Rumienie się. Przekomarza się ze mną? Oby. Mrugam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, a on chyba się nade mną lituje, ponieważ stwierdza:

 - Nie będzie mi to przeszkadzać.

 - Czy Perrie, to znaczy panna Edwards, wyjaśniła cel tego wywiadu?

 - Tak. Ma się pojawić w kolejnym, ostatnim w tym roku akademickim numerze gazety studenckiej, ponieważ to ja mam wręczać absolwentą dyplomy.

Oh! To dla mnie nowość i zaintrygowany jestem faktem, że ktoś nie wiele ode mnie starszy - okej, może z sześć lat lub około tego i okej, odnoszący niesamowite sukcesy, no ale jednak młody - wręcza mi dyplom ukończenia studiów. Marszczy brwi, próbując się ponownie skoncentrować na wyznaczonym zadaniu.

 - Świetnie. - Przełykam nerwowo śline. - Mam kilka pytać, panie Tomlinson. - Zatykam niesforny lok za ucho.

 - Tego właśnie oczekiwałem. - Mówi, zachowując śmiertelną powagę.

Natrząsa się ze mnie. Gdy dociera to do mnie, policzki zaczynają mi płonąć i prostuje się, aby wydać się wyższym i bardziej onieśmielającym. Wciskając guzik w dyktafonie, próbując wyglądać jak profesjonalista.

 - Jest pan bardzo młody jak na osobę, której udało się stworzyć takie imperium. Czemu zawdzięcza pan swój sukces? - Podnoszę na niego wzrok. Co prawda uśmiecha się, ale sprawia wrażenie nieco rozczarowanego.

 - Biznes to ludzie, panie Styles, a mnie świetnie wychodzi ich ocena. Wiem, jak pracują, co poprawia ich wyniki, co nie, co ich inspiruje i jak ich motywować. Zatrudniam wyjątkowy zespół i sowicie go wynagradzam. - Przeszywa mnie spojrzeniem niebieskich oczu. - Żywię przekonanie, że aby osiągnąć sukces w jakiejś dziedzinie, trzeba stać się w niej mistrzem, poznać ją na wylot, każdy najmniejszy szczegół. Ciężko nad tym pracuje. Podejmuję decyzje, kierując się logiką i faktami. Instynkt pozwala mi dostrzec dobry pomysł i zająć się nim, a także zgromadzić dobrych ludzi. W tym właśnie sedno: wszystko zawsze się sprowadza do dobrych ludzi.

 - Może ma pan po prostu szczęście - To nie znajduję się na liście Perrie. Ale on jest taki arogancki. Przez chwilę w jego oczach widzę zaskoczenie.

- Nie uznaję czegoś takiego jak szczęście czy traf, panie Styles. Wygląda na to, że im ciężej pracuję, tym więcej mam szczęścia. Naprawdę wszystko jest uzależnione od tego, czy ma się w zespole odpowiednich ludzi i czy należycie pożytkuje się ich energie. To chyba Harvey Firestone powiedział, że ludzki rozwój to najważniejsze powołanie przywództwa.

 - Widać, że lubi pan rządzić. - Te słowa wydostają się z moich ust bez mojej wiedzy.

 - Och, sprawuje kontrole we wszystkich dziedzinach życia, panie Styles. - Mówi, ale jego uśmiech pozbawiony jest wesołości. Patrze na niego, a on odpowiada mi spojrzeniem bacznym i beznamiętnym. Serce zaczyna szybciej mi bić a policzki znowu oblewa rumieniec.

Czemu mnie tak wytrąca z równowagi? Może to kwestia jego atrakcyjności? Przeszywającego spojrzenia? Sposobu w jakim palec wskazujący przesuwa po dolnej wardze? Naprawdę mógłby przestać tak robić.

 - Poza tym ogromną władzę człowiek zdobywa wtedy, gdy przekona samego siebie, iż urodził się po to, aby sprawować kontrole - kontynuuje gładko.

 - Uważa pan, że ma ogromną władzę? - Normalnie obsesja na punkcie sprawowania kontroli.

 - Mam cztery tysiące pracowników, panie Styles. Zapewnia mi to swoiste poczucie odpowiedzialności, władzy, jeśli takie określenie bardziej panu odpowiada. Gdybym podjął decyzje że już mnie nie interesuje branża telekomunikacyjna i sprzedałbym firmę, po mniej więcej miesiącu dwadzieścia tysięcy ludzi miałoby problem ze spłatą hipoteki.

Moje usta same się otwierają. Jego brak pokory wprawia mnie w osłupienie.

 - Nie musi pan odpowiadać przed zarządem? - Pytam zdegustowany.

 - Jestem właścicielem mojej firmy. Nie muszę odpowiadać przed zarządem. - Unosi brew. Czerwienieje. Oczywiście wiedziałbym to, gdybym zebrał choć trochę informacji na jego temat. Ale, cholera, strasznie jest arogancki. Zmieniam taktykę.

 - Inwestuje pan w produkcie przemysłowym. Co jest tego powodem? - Pytam. Dlaczego w jego towarzystwie czuję się taki skrępowany?

 - Lubię budować różne rzeczy. Lubię wiedzieć jak wszystko działa: na jakiej zasadzie, jak to założyć i rozłożyć. Poza tym kocham statki. Cóż mogę powiedzieć.

 - Mam wrażenie, jakby mówiło to pańskie serce, a nie logika i fakty.

Dostrzegam drgnięcie koncika jego ust. Wpatruję się we mnie bacznie.

 - Możliwe. Choć niektórzy powiedzieliby, że ja nie mam serca

 - A czemu mieliby tak mówić?

 - Bo dobrze mnie znają. - Wykrzywia usta w cierpkim uśmiechu.

 - Czy pańscy przyjaciele powiedzieliby, że łatwo pana poznać? - I natychmiast żałuję tego pytania. Nie ma go na liście Perrie.

 - Mocno bronię swojej prywatności, panie Styles. Rzadko udzielam wywiadów.

 - Dlaczego więc na ten się pan zgodził?

 - Ponieważ jestem dobroczyńcą waszej uczelni, no i prawdzie powiedziawszy, panna Edwards nie pozwalała sie zbyć. Bez końca wierciła dziurę w brzuchu moim ludziom z PR. A ja podziwiam tego rodzaju upór.

Wiem, jak uparta potrafi być Perrie. Dlatego właśnie siedzie tutaj i kule się pod badawczym spojrzeniem Tomlinsona, gdy tymczasem powinienem zakuwać do egzaminów.

 - Inwestuje pan także w technologie rolnicze. Skąd pańskie zainteresowanie tą akurat branżą?

 - Nie da się jeść pieniędzy, panie Styles, a zbyt wielu ludzi na tej planecie jest niedożywionych.

 - Bardzo filantropijne podejście. Czy to właśnie jest pańską pasją? Nakarmienie biednych tego świata?

Wzrusza niezobowiązująco ramionami.

 - To całkiem niezły biznes. - Stwierdza, choć mnie się wydaję, że nie mówi tego szczerze. Jaki to ma sens: karmienie biednych tego świata? Nie widzę w tym żadnych korzyści finansowych. Zerkam na kolejne pytanie, skoncentrowany tym, co usłyszałem.

 - Ma pan swoją filozofie? A jeśli tak, to jaką?

 - Nie mam filozofii jako takiej. Może jedynie zasadę przewodnią, słowa Andrew Carnegiego: "Ten, kto posiądzie umiejętność władania własnym umysłem, może objąć w posiadanie wszystko inne, do czego ma słuszne prawo". Z determinacją dążę do celu. Lubie kontrole zarówno nad samym sobą, jak i nad tymi, którzy mnie otaczają.

 - A więc chce pan obejmować rzeczy w posiadanie. - Ależ z niego "kontroler".

 - Chcę zasługiwać na to, aby je posiadać, ale owszem tak to można ująć.

 - Mówi pan jak konsument pierwszej wody.

 - Bo nim jestem.

Uśmiecha się, ale uśmiech nie dociera oczu. Po raz kolejny nie pasuje to do kogoś, kto chcę nakarmić świat, nie potrafię się więc oprzeć wrażeniu, że mówimy o czymś innym, tyle że nie mam pojęcia o czym. Przełykam ślinę. Panująca w gabinecie temperatura uległa podwyższeniu, a może tylko ja tak to odczuwam. Chciałbym już mieć ten wywiad za sobą. Chyba zgromadziłem dość materiału dla Perrie, no nie? Zerkam na kolejne pytanie.

 - Został pan adoptowany. Jak dalece ukształtowało to pański charakter? - Och, to akurat pytanie osobiste. Patrze na swojego rozmówce, mając nadzieję, że go nie uraziłem. Marszczy czoło.

 - Nie jestem w stanie tego określić.

Zaintrygował mnie.

 - Ile miał pan lat w momencie adopcji?

 - To fakt powszechnie znany, panie Styles. - W jego głosie pobrzmiewa surowość. Ponownie oblewam się rumieńcem. Cholera. Gdybym wiedział, że będę przeprowadzać ten wywiad, to oczywiste, że lepiej bym się przygotował. Szybko zmieniam temat.

 - Dla pracy poświęca pan życie rodzinne.

 - To nie jest pytanie. - Rzuca krótko.

 - Przepraszam. - Czuję się jak zbesztane dziecko. Próbuje raz jeszcze. - Czy musi pan poświęcać dla pracy życie rodzinne?

 - Mam rodzinę. Mam brata i siostrę, i kochających rodziców. Nie interesuje mnie powiększanie tej rodziny.

 - Jest pan hetero, panie Tomlinson?

Wciąga głośne powietrze, a ja kule się z zażenowaniem. Cholera. Jak mogłem nie zastosować czegoś w rodzaju filtra, tylko od razu głośno to przeczytać? Jak mam mu powiedzieć, że ja jedynie czytam pytania? Cholerna Perrie i jej ciekawość!

 - Nie, Harry, nie jestem. - Unosi brwi, a w jego oczach pojawia się chłodny błysk. Nie wygląda na zadowolonego. Gdyby tylko wiedział, że ja też nie jestem...

 - Bardzo przepraszam. To, eee... jest tu napisane. - Po raz pierwszy wypowiedział moje imię. Szybciej biję mi serce, a policzki znowu czerwienieją. Nerwowym gestem przeczesuje włosy palcami.

Tomlinson przechyla głowę.

 - To nie są pana pytania?

Krew odpływa mi z twarzy. O nie.

 - Eee... nie. Perrie, panna Edwards, to ona je przygotowała.

 - Pracujecie razem w gazecie studenckiej? - Cholera jasna! Nie mam nic wspólnego z tą gazetą. To zajęcia dodatkowe Perrie, nie moje. Twarz mi płonie.

 - Nie. To moja współlokatorka

W zamyśleniu gładzi się po brodzie, przyglądając mi się uważnie.

 - Zaoferował się pan, że przeprowadzi ten wywiad? - Pyta niebezpiecznym cichym głosem.

 Chwileczkę, kto ma komu zadawać pytania? Jego spojrzenie przewierca mnie na wylot, a ja zmuszony jestem powiedzieć prawdę.

 - Zostałem oddelegowany. Perrie jest chora. - Mówię przepraszająco.

 - To wiele wyjaśnia.

Rozlega się pukanie do drzwi i do gabinetu wsuwa głowę blondyn numer dwa.

 - Panie Tomlinson, przepraszam, że przeszkadzam, ale za dwie minuty ma pan kolejne spotkanie.

 - Jeszcze nie skończyliśmy, Luke. Odwołaj, proszę, to spotkanie.

Luke waha się, wpatrując się w niego. Sprawia wrażenie zagubionego. Tomlinson odwraca powoli głowę w jego stronę i unosi brwi. Mężczyzna oblewa się pąsowym rumieńcem. Uff, nie tylko ja tak mam.

 - Oczywiście, panie Tomlinson - Bąka, po czym zamyka za sobą drzwi.

Mój rozmówca marszczy brwi, a następnie skupia uwagę z powrotem na mnie.

 - Na czym skończyliśmy, panie Styles?

Oh, a więc wracamy do "pana Styles"

 - Ja naprawdę nie chcę w niczym panu przeszkadzać.

 - Chciałbym dowiedzieć się czegoś na pana temat. Dla wyrównania rachunków. - W jego niebieskich oczach błyszczy ciekawość. Kurde i jeszcze raz kurde. Po co mu to? Opiera łokcie na poręczach fotela, a palce krzyżuje na wysokości ust. Jego usta są bardzo... rozpraszające. Przełykam ślinę.

 - Nie wiele tego jest. - Mówię, rumieniąc się po raz enty.

 - Co ma pan w planach po ukończeniu studiów?

Wzruszam ramionami, zakłopotany jego zainteresowaniem. Jechać do Seattle z Perrie, znaleźć pracę. Tak naprawdę nie wybiegam zbytnio myślami w przyszłość.

 - Jeszcze nie poczyniłem planów, panie Tomlinson. Na razie muszę zdać egzaminy końcowe. - Do których powinienem się teraz przygotowywać, a nie siedzieć w tym okazałym, eleganckim, sterylnym gabinecie, kuląc się pod twoim badawczym spojrzeniem.

 - Mamy tutaj doskonały program dla stażystów. - Mówi cicho. Unoszę z zaskoczeniem brwi. Proponuję mi pracę?

 - Oh, będę miał to na uwadze. - Dukam skonfundowany. - Choć nie jestem pewien czyżbym, tutaj pasował - O nie znowu. Myślę na głos.

 - Dlaczego pan tak uważa? - zaintrygowany przechyla głowę na bok, a przez jego twarz coś na kształt uśmiechu.

 - To chyba oczywiste. - Jestem niezgrabny, mało elegancki i nie ma włosów w kolorze blond.

 - Dla mnie nie.

Już się nie uśmiecha i nagle czuję skurcz jakichś dziwnych mięśni w brzuchu. Pochylam głowę i nie widzącym wzrokiem wpatruję się w zaplecione palce. Co się dzieję? Muszę stąd wyjść, natychmiast. Wyciągam rękę po dyktafon.

 - Może odprowadzić pana? - Pyta.

 - Jestem pewien, że ma pan zbyt wiele zajęć, panie Tomlinson, a mnie czeka długa droga.

 - Wraca pan do Vancouver? - W jego głosie słychać zaskoczenie, a nawet niepokój. Zerka w stronę okna. Zdążyło się rozpadać. - Cóż, proszę zachować ostrożność. - Ton ma surowy, autorytarny. - Czemu miało by go to obchodzić? - Otrzymał pan wszystko, co trzeba? - Dodaję.

 - Tak, proszę pana. - Odpowiadam, rzucając dyktafon do torby. On mruży oczy z namysłem. - Dziękuję za rozmowę, panie Tomlinson.

 - Cała przyjemność po mojej stronie. - Jak zawsze uprzejmy.

 Gdy wstaję, on także podnosi się z fotela i wyciąga rękę.

 - Do zobaczenia, panie Styles. - I brzmi to jak wyzwanie albo groźba, nie mam pewności. Marszczy brwi. Do zobaczenia? Ponownie ujmuję jego dłoń, zdumiony tym, że nadal przeskakują między nami te dziwne iskry. To pewnie nerwy.

 - Panie Tomlinson. - Kiwam głową

Sprężystym krokiem pochodzi do drzwi i otwiera je na oścież.

 - Chcę dopilnować, aby nic się panu nie stało, panie Styles. - Uśmiecha się lekko. To oczywiste, że czyni aluzję do mojego mało eleganckiego wkroczenia do gabinetu . Oblewam się rumieńcem.

 - Jest pan bardzo uprzejmy, panie Tomlinson - Warczę, a jego uśmiech staję się szerszy. Fajnie, że uważasz mnie za zabawnego, wściekam się w duchu, wychodząc do holu. Ku memu zaskoczeniu sam też wychodzi. Luke i Niall unoszą głowy znad biurek również zdziwieni.

 - Miał pan jakiś płaszcz?

 - Nie. - Pan Tomlinson długim palcem wskazującym wciska guzik przywołujący windę i stoimy, czekając - ja skrępowany, on obojętnie opanowany. Drzwi rozsuwają się i wchodzę natychmiast do kabiny, desperacko pragnąc stąd uciec. Naprawdę muszę się wydostać z tego miejsca. kiedy odwracam się, widzę, że Tomlinson opiera się jedną ręką o ścianę przy windzie. Naprawdę jest bardzo, ale to bardzo przystojny. Mocno mnie to rozprasza. Przewierca mnie swoimi niebieskimi oczami.

 - Harry, - Mówi tytułem pożegnania.

 - Louis. - Odpowiadam. I litościwie zamykają się drzwi.

  


















Witamy w pierwszym rozdziale! Mamy nadzieję, że wam się spodobał i do zobaczenia w następnych, oczywiście, jeśli chcecie dowiadywać się o kolejnych rozdziałach to zapraszamy na nasz twitter


https://twitter.com/50shadesofloux   i fanpage na instagramie! https://instagram.com/50shadesoftomlinsonx/



7 komentarzy:

  1. Jejciu świetne ale dodajcie coś więcej od siebie bo czuje jakbym czytała Grey'a ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bedzie duzo erotycznych scen, calkiem innych:)

      Usuń
  2. Bardzo podoba mi sie ta fanfikcja i napewno pszeczytam wszystkie rozdzialy ktore napiszecie❤️ jest klimat greya❤️ Podoba mi sie tez ze pojawiaja sie inni czlonkwie zespolu jak np. Niall❤️
    -ania

    OdpowiedzUsuń
  3. larry♥
    może wspólna obserwacja? jeżeli tak to zaobserwuj daj znac w komentarzu a ja od razu na 100% się odwdzięczę
    pozdrawiam i zapraszam


    http://kinga-kingaa2500.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Mało jest opowiadań które by mi się spodobały,a to chyba będzie w tej mniejszości (:

    OdpowiedzUsuń
  5. super notka i "wywiad" moze zaobserwuje:))
    ja dopiero zaczynam , moze wspolna obserwacja? zapraszam http://plaguee.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny post <3
    Może wspólna obs ? Daj znac u mnie;)
    http://ola-banaczyk.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń